Czterdziestoletnia komoda
Commodore 64, kultowy 40-latek. Nie był piękny, ale zmienił świat
Lata 80. to czasy, w których komputery trafiły pod strzechy. Kompaktowe, zintegrowane, funkcjonujące w domowych warunkach – nie trzeba było kupować specjalnych monitorów, wystarczał telewizor. Z dzisiejszego punktu widzenia ich moc wydaje się śmieszna – te 64 kilobajty pamięci nie pomieściłyby dzisiejszego zdjęcia w wysokiej rozdzielczości. Ale wtedy oznaczało to wejście do zupełnie nowego świata – przede wszystkim możliwość grania w gry, bez konieczności wydawania drobnych na automatach. Te małe maszyny obudziły niesamowite pokłady kreatywności. Nie tylko wychowały pokolenie, które potrafiło programować – otworzyły także nowe możliwości dla artystów i muzyków. Jedną z takich maszyn był Commodore 64, po raz pierwszy pokazany na targach CES w styczniu 1982 r. Co sprawiło, że został on najlepiej sprzedającym się komputerem w historii?
Sukces z kalkulatora
Firma Commodore, założona w Kanadzie w 1954 r., sprowadzała czechosłowackie maszyny do pisania do Stanów Zjednoczonych. Aby obejść embargo na sprowadzanie sprzętu z krajów bloku wschodniego, był sprowadzany w częściach, montowany i wwożony do USA. Na ten pomysł wpadł niejaki Jack Tramiel, od 1947 r. służący w armii amerykańskiej. Właśnie w niej nauczył się naprawiać maszyny do pisania; używane intensywnie do przygotowywania raportów i prowadzenia dokumentacji. Na czas wysiłku wojennego armia zarekwirowała cywilne maszyny, rynek był więc chłonny. Nadchodziły jednak tanie produkty z Japonii. Firma znana teraz jako Commodore Business Machines weszła w nowy interes – maszyny liczące, produkowane w Berlinie. W 1962 r. Tramiel wprowadził ją na giełdę, a gdy cztery lata później potrzebował zastrzyku finansowego – sprzedał 17 proc. swoich akcji kanadyjskiemu inwestorowi Irvingowi Gouldowi.