Dwa tygodnie temu byłem na wakacjach. Obiecałem sobie, że będę jak najrzadziej brał do ręki smartfona, ale oczywiście wyszło, jak wyszło. Wiadomości z nagrzanego sezonu ogórkowego przenikały w czas wypełniony plażowaniem i regeneracją. OK, nie umiałem zrezygnować ze sprawdzania, „co się dzieje”, ale obiecałem sobie, że postępująca atrofia państwa polskiego nie zatruje mi urlopu – zresztą czy Sasin może zniszczyć wszystko do reszty przez trzy tygodnie? A nawet jeśli, to przecież mogę zostać tu, gdzie jestem.
Ostatecznie urlop został uratowany, ale gdzieś w połowie zaczęły spływać do mnie wiadomości, które stworzyły dziwny splot. Splot, który może nie pogrążył mnie w lęku i rozpaczy, ale kazał mi gorączkowo myśleć o sprawach jednak ważnych – kulturze, religii, muzyce, przemocy i wybaczeniu. No ale od czego jest urlop, jeśli nie od tego, by sięgać do esencji, z zapiaszczonym czytnikiem na kolanach, otoczony wrzeszczącymi dziećmi, z solą w ustach.
Zacznę może od Roszkowskiego i jego podręcznika, na którego temat w internecie wrzało przez całe wakacje. Całą tę publikację skreślają oczywiście słowa o dzieciach, które przyszły na świat w wyniku zabiegu in vitro. Trudno skomentować tę cuchnącą faszyzmem dyskryminację – jednak trzeba przyznać, że inne fragmenty podręcznika były nieco zabawniejsze. Oto Roszkowski, niczym bohater komedii „Jaskiniowiec z Kalifornii”, wylądował znienacka w roku 2022, odmrożony z jakiejś dziwnej hibernacji w piwnicach KUL-u w czasach TikToka, globalnego szału na anime, kulturowej dominacji Uniwersum Marvela, sztucznej inteligencji tworzącej raperów itp. I próbuje niczym polska husaria szarżować na ten czołg, pisząc o tym, że Beatlesi to kocia muzyka, AC/DC to synowie szatana, a słuchanie Nicka Cave’a zabiera człowieka na pokryte brudnymi strzykawkami dno piekieł.