Spróbujmy wyobrazić sobie taką oto sytuację: leszcz kupuje na górce kilo papiera na open, niedługo potem jednak jest ostry zjazd, aż po dolne widły, leszcz uświadamia sobie, że przez naganiaczy i brak kontaktów z analem przepompował balon, ten zaś pękł. Czyżby przegapił sygnał Psa Baskerville'ów? Jak to możliwe? Przecież nie tak dawno wyraźnie widział spodek! Lekką kiszonkę na portfelu jeszcze by strawił, ale to? Po tym, jak zaczął się ostry wysyp i lecą całe batony, leszcz już wie, że dał się ubrać w papier, więc wychodzi ostro wtopiony z Mostka pekacem (z szybkością cekaemu!). Gdzieś w tle słychać pełne lęku i trwogi jęki chóru: „Ale hardkory!". Po drugie zaś stronie barykady siedzi grubas, który tylko na to czekał: teraz zbiera papier. Może dla siebie, a może jedynie jako parkingowy. Jedno jest pewne: wyjdzie z tego zarobiony.
Brzmi jak sen wariata? Być może. Witajcie na giełdzie!
Mnożenie, czyli odejmowanie
Każdy, nawet najbardziej szalony sen ma swoją wykładnię - zacznijmy więc od początku. „Leszcz" (liczba mnoga: „leszczyna" ) to pejoratywne, acz bardzo często spotykane na forach internetowych poświęconych grze na Giełdzie Papierów Wartościowych (np. na portalach Bankier.pl i Parkiet.com) określenie drobnego gracza. Nie ma wiele środków, ale te już posiadane stara się w jak najkrótszym czasie rozmnożyć.
Swój potencjalny zysk często widzi w day-tradingu: kupi parę „kilo" (1k, czyt. ‘kilo', to tysiąc, w tym przypadku jednostek) „papiera" (czyli akcji) - na przykład Mostka albo Biotka (Mostostalu, Biotonu - elementy obcego, „wrogiego" świata dobrze jest „oswajać", nadając im własne, najlepiej pieszczotliwe nazwy) - na open, tj.