Na początku lat 90. Wielka Brytania znalazła się w kryzysie finansowym, niezbyt skutecznie opanowywanym przez konserwatywny rząd. Tymczasem premier John Major musiał zmagać się nie tylko z kulejącymi finansami państwa, lecz również z wysuniętym przez Elżbietę II żądaniem remontu królewskiego jachtu „Britannia” (jacht jest w tym przypadku określeniem zwyczajowym, w rzeczywistości był to raczej niewielki, choć luksusowy statek pasażerski). Zgodnie z prawem koszty utrzymania jednostki ponosił rząd, Major musiał więc wziąć na siebie wytłumaczenie podatnikom, dlaczego trzeba przeznaczyć 17 mln funtów na królewskie zachcianki.
Dwór Windsorów był dość powszechnie uwielbiany, ale w tamtym czasie jego wizerunek dość gwałtownie kruszał. Z opublikowanego przez gazetę „Sunday Times” sondażu wynikało, że mniej więcej połowa Brytyjczyków wolałaby widzieć na tronie księcia Karola niż jego matkę, uważano bowiem, że Elżbieta II nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Książę Walii miał być tym, który wprowadzi Windsorów w XXI w.
Te dwa wydarzenia są tematami pierwszego epizodu piątego sezonu „The Crown”, serialu stworzonego przez Petera Morgana dla serwisu Netflix i pokazującego życie rodziny królewskiej od podszewki. Od samego początku „The Crown” był mocno krytyczny wobec samej instytucji monarchii, lecz nowy sezon jest pod tym względem jeszcze bardziej bezlitosny. I ciąży nad nim pytanie – czasem wypowiadane wprost – czy utrzymywanie tronu, kosztownego i uwikłanego w liczne afery obyczajowe, ma jeszcze dziś sens.
System, który niszczy
W obsadzie „The Crown” po raz kolejny zaszła zmiana warty. Elżbietę II gra teraz Imelda Staunton (pamiętna m.in. z wybitnej roli w „Verze Drake” Mike’a Leigh), księcia Filipa – Jonathan Pryce, księcia Karola – Dominic West, zaś księżnę Dianę – Elizabeth Debicki.