Najnowszy sezon serialu „The Crown” wpisuje się w nurt opowieści, które traktują brytyjską rodzinę królewską bez taryfy ulgowej. Na ekranie wyraźniej widać kres monarchii.
Skończyła się epoka elżbietańska, rozpoczęła karolińska, a Karol III budzi na początku drogi tyle obaw, co nadziei.
Była numerem jeden, światową ikoną. Królową z torebką. Znaną ze znaczków pocztowych, banknotów i monet, z setek zdjęć, obrazów Warhola i przede wszystkim podziwianych ceremonii imperialnej monarchii. Wydawało się, że jest wieczna.
Dała Wielkiej Brytanii drugą epokę elżbietańską.
To pierwsza taka państwowa ceremonia w Wielkiej Brytanii od 1965 r., gdy zmarł Winston Churchill. Pamięć o swojej królowej Brytyjczycy uczcili dwiema minutami ciszy.
Ponad setka politycznych liderów, kontyngenty wojskowe z krajów Wspólnoty Narodów i więcej osób, niż kiedykolwiek było naraz w stolicy Wielkiej Brytanii. W poniedziałek na oczach milionów wydarzy się historia.
Nowy król przejmuje insygnia królewskie matki. Ona, choć drobniejsza i wiekowa, umiała je trzymać, dla niego mogą być za duże i za ciężkie.
14 września ukaże się specjalne wydanie „Polityki” poświęcone królowej Elżbiecie II: „Królowa świata”. Jej śmierć zamyka erę przywódców, którzy byli tożsami ze swoimi państwami.
Niby to nie nasza sprawa, ale szkoda by było brytyjskiej monarchii. Dla nas, którzy uważamy się za republikanów i demokratów, to nostalgiczne przypomnienie, że państwo to dużo więcej niż rząd, a partyjny monarcha, bez względu na to, jak sam się widzi, zawsze pozostanie co najwyżej plemiennym kacykiem.