Powrót strasznych ruskich
Masłowska dla „Polityki”: Budujemy opinie ze śmieci, które wybrał pod nas system
JUSTYNA SOBOLEWSKA: – 20 lat temu odebrałaś Paszport POLITYKI za „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną”. Wróciłaś teraz do tej książki przy okazji nowego wydania?
DOROTA MASŁOWSKA: – Chyba ją znam na pamięć i nie miałam już ochoty czytać od początku do końca. Czuję jednak zabobonny opór przed tą książką, obawę, że ona jakoś ciągle próbuje mnie zdominować. Trochę ten jubileusz obchodzę, a trochę nie. Moja droga artystyczna, mimo że nie narzekałam na brak sukcesów, była wyboista. Największą wartość widzę w tym, że pozostałam artystycznie żywa, że jestem ciągle pazerna na twórczość, poszukiwanie, eksperyment. Więc jest to dla mnie jubileusz jednak radosny, a nie jakieś wspominki dawnych triumfów.
Co teraz robisz?
Piszę scenariusze. I kończę nagrywać płytę. Ta końcówka okazała się najtrudniejsza. Pisanie książek i sztuk było jednak bardzo stacjonarne, a teraz mam czas intensywnych przemieszczeń, negocjacji, wymian. Widzę w tym drogę, którą przeszłam: od samotnej nastolatki przed kompem po kogoś w interakcji, w eksploracji nowych pól. Po tych 20 latach nie zawsze udanego balansowania między tym, co chciałam robić, a tym, co mi mówiono, że powinnam robić, jestem przekonana, że warto iść za jakąś frajdą, eksperymentem, ryzykiem. Może to kwestia wieku: wytracania się poczucia własnej nieśmiertelności; świadomości, że nie ma się do dyspozycji jakiegoś zawsze.
Podejmowanie ryzyka weszło ci w krew?
Zawsze miałam taką efektowną intuicję bojkotu tego, co powinnam. Ale zawsze byłam też w związku z tym pod ogromną presją i miałam całe lata, kiedy marzyłam tylko o dostosowaniu się, o wpasowaniu we wzorce, życiowe i artystyczne.
Jeśli chodzi o moją nową płytę, to wydałam dwa single, niedługo kolejny – wszystkie są bardzo różne w tematyce i ekspresji, ale łączy je jedno: są moją próbą wejścia w artystyczną interakcję z prawdą.