JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Po sześciu latach przerwy wrócił pan do kina, zgarniając nagrodę za reżyserię w Cannes. W międzyczasie kinematografia koreańska odniosła gigantyczny sukces na arenie międzynarodowej filmem „Parasite” oraz serialem „Squid Game”. Trudno uwierzyć, że to wszystko przypadek.
PARK CHAN-WOOK: – Powód jest prosty: powojenna historia mocno doświadczyła Koreę. Ledwo skończyła się era kolonialna, na skutek wojny domowej państwo zostało podzielone na komunistyczną Północ i kapitalistyczne Południe, potem mieliśmy dyktaturę i spektakularny wzrost gospodarczy okupiony slumsami i rosnącymi nierównościami. Jeden z najbiedniejszych krajów na świecie, którego głównymi towarami eksportowymi były rudy wolframu, ryby oraz peruki z ludzkich włosów, stał się fabryką hi-tech, eksportującą telefony komórkowe i telewizory z płaskim ekranem, pożądane na całym świecie. Po zniesieniu cenzury i zwycięstwie opcji liberalnej zaczęła się walka o prawa kobiet, wybuchła dyskusja na temat gender, nie mówiąc o problemach z imigrantami z Północy. Wszystko w zawrotnym tempie, na przestrzeni zaledwie kilku dekad, stąd tak szerokie spektrum nastrojów, emocjonalny rollercoaster. Co musiało znaleźć ujście w sztuce.
Przez znaczną część XX w. kino koreańskie nie potrafiło się wyzwolić spod wpływu japońskich mistrzów. Tkwiło w cieniu Kurosawy, Mizoguchiego, Ōzu, Ōshimy. Teraz japoński zdobywca Złotej Palmy Koreeda kręci filmy w Korei.
Patrząc szerzej, rozkwit koreańskiej popkultury – od K-popu i boysbandów do gier wideo czy „Gangnam Style” PSY – ma źródła w konsekwentnych i hojnych dotacjach państwowych. Kilkanaście lat temu rząd Korei przeznaczył fundusz inwestycyjny wart miliard dolarów na wspieranie kultury popularnej.