Kultura

Filmy w pętli czasu. „Dzień świstaka” kończy 30 lat i nadal inspiruje

Kadr z filmu „Dzień świstaka” Kadr z filmu „Dzień świstaka” mat. pr.
Kino zaadaptowało motyw z „Dnia świstaka”, czyniąc z niego osobny nurt, w dodatku wyjątkowo popularny. I choć filmy te mówią o utknięciu w miejscu, to one same ciągle idą do przodu.

„Dzień świstaka” (1993) Harolda Ramisa kończy 30 lat. To wciąż mniej od tego, ile jego główny bohater spędził ponoć w czasoprzestrzennej pętli (według najsłynniejszej hipotezy były to dokładnie 33 lata i 350 dni), ale wystarczająco dużo, by kino zdążyło podłapać konwencję, cytując ją i parafrazując, a nawet dworując sobie z niej.

„Dzień świstaka”. Więcej niż prosty film

Phil Connors (Bill Murray), bynajmniej nie pogodny prezenter telewizyjny, czwarty rok z rzędu zostaje oddelegowany do relacjonowania tytułowego Święta Świszcza w Punxsutawney w Pensylwanii. Tego dnia amerykański gryzoń wyłania się z nory, by – w zależności od tego, czy ujrzy swój cień, czy nie – przepowiedzieć, jak długo potrwa jeszcze zima. Mężczyzna gardzi festynem, jego uczestnikami i współpracownikami, w tym producentką Ritą (Andie MacDowell). Pech sprawia, że szalejąca zamieć zmusza ekipę do pozostania w miasteczku na noc. Connors budzi się rano i stwierdza stopniowo, że znów jest 2 lutego, a więc – o, zgrozo! – Dzień Świstaka. Nazajutrz dzieje się to samo. Jutro nie nadchodzi. Phil jest skazany na powtarzanie w kółko tej samej doby, aż zrozumie swoje zachowanie i wreszcie się zmieni.

Komedię romantyczną Ramisa odczytywano szerzej niż jako zabawne kino o miłości – widziano w niej przypowieść o kondycji człowieka. Z traktowanej uniwersalnie idei korzystały różne dziedziny i dyscypliny. Na przykład psychologia dostrzegła w niej opowieść o ludziach zmagających się z depresją, każdy dzień postrzegających tak samo, pozbawionych nadziei na lepsze jutro, gotowych podjąć radykalne kroki, by ukrócić cierpienie (trudno nie zauważyć, że próby samobójcze Phila nie są wyłącznie gagami, ale i oznaką mroku spowijającego jego duszę).

Covid-19, czyli wszyscy utknęliśmy

Zamknięte w tytule określenie weszło z kolei do języka potocznego. Oznacza pułapkę rutyny, gdy dni są nie do odróżnienia. „Co byś uczynił, gdybyś utknął w miejscu, każdy dzień wyglądałby tak samo, a ty nie robiłbyś nic ważnego? Właśnie tak wygląda moje życie” – mówi Phil. Globalnie tego zjawiska masy zaznały w trakcie pandemii covid-19, zwłaszcza na jej najwcześniejszym etapie, w czasie powszechnej kwarantanny. Wczoraj przypominało dzisiaj, które niczym nie odbiegało od jutra. Czas się zatarł. Strach przed wirusem przerodził się w euforię – ileż to planów można zrealizować w zamknięciu! (Connors do perfekcji opanował grę na pianinie i nauczył się francuskiego) – ta zaś w gorycz, znużenie, irytację. Media społecznościowe zalały memy, z każdą godziną coraz mniej śmieszne, przedstawiające Phila, który ze wstrętem konstatuje, że oto izolacja trwa.

Kino też zaadaptowało motyw z „Dnia świstaka”, czyniąc z niego osobny nurt, w dodatku wyjątkowo popularny. Abstrahując od elementów pesymistycznych tej historii, losy prezentera pogody są atrakcyjne z narracyjnego punktu widzenia. Jakżeby publiczność mogła go nie uwielbiać, skoro to facet, który się stara, rozwija, dąży do szczęścia i mimo upadków zmienia nastawienie do otoczenia, przezwycięża wady i przeciwności. To archetyp inspirujący odbiorcę do działania. Skoro on mógł wziąć się w garść, to i widz może (co prawda musi liczyć się z dużo większym – bo realnym – ryzykiem niż fikcyjna postać, która nie ponosi żadnych konsekwencji tego, co wyprawia).

„Dzień świstaka” nie był pierwszy

Filmowcy pokochali dzieło Ramisa, choć nie było pierwszym, które wykorzystało pętlę czasową. W 1990 r. Jonathan Heap zrealizował „12:01”, krótkometrażówkę o białym kołnierzyku Myronie (Kurtwood Smith), od ćwierćwiecza w tej samej korporacji, co 59 minut wracającego do chwili, w której wyszedł na lunch. U Heapa pojawiają się najbardziej charakterystyczne komponenty kina spod znaku „Dnia świstaka”: ci sami bohaterowie, robiący i mówiący dokładnie to samo, za każdym razem doświadczający identycznych perypetii, w niezmieniającej się scenerii. W „12:01” bezsens życia jest tym większy, że mężczyzna ma zaledwie godzinę, by uwolnić się z błędnego koła. Dobrym ruchem byłoby pewnie złożenie wypowiedzenia, ale reżyser pozbawia i Myrona, i widza nadziei na pomyślne wyjście z sytuacji, zamykając całość wielokropkiem sugerującym, że bohater na przerwę będzie wychodził w nieskończoność.

I choć obrazy sięgające po rozwiązania z „Dnia świstaka” mówią o utknięciu w miejscu, one same ciągle idą do przodu. Ich rozwój napędza wyobraźnia twórców oraz szeroka znajomość konwencji i jej podstawowych założeń. Co roku powstają kolejne przykłady już nie tylko komedii romantycznych, ale i akcyjniaków (także o znamionach science fiction) oraz horrorów. Inna sprawa, że prędzej czy później intrygi te ewoluują w kino grozy, wszak uwięzienie w pętli jest przerażające.

Widać to w nagrodzonym Oscarem krótkim metrażu „Dwóch nieznajomych” (reż. Martin Desmond Roe, Travon Free, 2020), w którym czarnoskóry Carter (Joey Bada$$) zostaje zabity przez białego policjanta, by po śmierci budzić się w tych samych okolicznościach i przeżywać zdarzenie powtórnie. Nie ma znaczenia, jak się zachowa – czy będzie nad wyraz uprzejmy, czy pozostanie w domu – i tak zginie. Reżyserzy biorą tu na warsztat omawiany motyw, by opowiedzieć o rasizmie, traumie i strachu. Proste, skuteczne i wstrząsające.

Odkupienie w finale

„Dwóch nieznajomych” jest zarazem dość nietypowe, gdyż Carter – symbolizujący wszystkie ofiary brutalnych stróżów prawa – choć uczy się, jak postępować z gliniarzem, nie dostępuje wybawienia. Większość tytułów o pętlach czasowych przynosi odkupienie w finale. Nie chodzi tylko o film Ramisa, ale i o udany horror „Śmierć nadejdzie dziś” (reż. Christopher Landon, 2017) czy kiepską komedię „Nago” (reż. Michael Tiddes, 2017). W pierwszym Tree (Jessica Rothe), jedna z wrednych dziewczyn i członkini studenckiego siostrzeństwa, zepsutego bodaj bardziej niż ona sama, w kółko obchodzi urodziny po tym, jak zabija ją zamaskowany morderca. Landon używa czasoprzestrzennej pułapki w formie slashera – bohaterka, by oszukać wreszcie przeznaczenie, musi nie tylko ocaleć i załatwić złoczyńcę, ale i przewartościować całe życie, odnajdując w sobie dobro i zdolność do dzielenia się nim z bliskimi. Szkoda, że kontynuacja z 2019 r., też Landona, niweluje osiągnięcia oryginału, wprowadzając komplikacje takie jak wehikuł czasu.

Do zrewidowania poglądów zmuszony zostaje też Rob (Marlon Wayans) z filmu Tiddesa, każdy dzień zaczynający od nagiej pobudki w windzie (to remake szwedzkiego „Naken” Mårtena i Torkela Knutssonów z 2000 r.). Jego zadanie jest proste: by wziąć ślub z ukochaną, musi przepracować to i owo. Aż wreszcie pojmuje istotę małżeństwa, dorośleje i żegna się z wewnętrznym dzieckiem. Pętla z „Dnia świstaka” nie ma tu dobrego zastosowania, gdyż wady Roba nie są odpowiednio wyeksponowane, a jedyną osobą, której przeszkadzają, jest jego przyszły teść, rozczarowany tym, że córka wychodzi za nauczyciela, a nie za milionera (to on powinien był utknąć w pułapce). Lecz zbawienie i tak się dokonuje.

Świstaczy motyw świetnie sprawdza się w kinie akcji strukturalnie nawiązującym do gier wideo, by wspomnieć „Na skraju jutra” (reż. Doug Liman, 2014) czy „Poziom mistrza” (reż. Joe Carnahan, 2020). W obu przypadkach bohaterowie (wcielają się w nich odpowiednio Tom Cruise i Frank Grillo) tracą życie i zmartwychwstają w tym samym punkcie kontrolnym (ang. checkpoint), wiedzą coraz więcej o otaczającym ich świecie, przeciwnikach i sposobach przejścia rozgrywki.

A może lepiej nie wychodzić z pułapki?

Twórcy redefiniują konwencję, obierając nowe drogi. W „Zanim odejdę” (reż. Ry Russo-Young, 2017) finał jest tylko pozornie szczęśliwy. Bo choć Samantha (Zoey Deutch), dziewczyna w czepku urodzona, umiera, by w wiecznych powrotach przyjrzeć się temu, jak żyła, po czym wydostaje się z cyklu, to nie tymi drzwiami co reszta tych, którzy w niego wpadli. Najgłośniejszym ostatnio przedstawicielem nurtu jest bodaj „Palm Springs” (reż. Max Barbakow, 2020). Widz poznaje Nylesa (Andy Samberg), gdy doświadcza niekończącego się od lat „dzisiaj” i staje się przez to tak cyniczny, że gdzieś ma, co będzie dalej. Poddał się. Coś się zmienia, kiedy do tej samej pętli wpada Sara (Cristin Milioti), najpierw sfrustrowana, ale potem idąca na całość („hulaj dusza, piekła nie ma”). Sęk w tym, że i ona zaczyna się nudzić, więc postanawia przełamać zaklęte koło. „Po co wracać? Tam jest śmierć, ubóstwo, ból i cierpienie, a tu możemy być razem” – powstrzymuje ją Nyles, który może i uległ rutynie, ale jakże wygodnej, bezpiecznej i swojskiej.

Ze świstaczej pułapki nie chce też wyjść Margaret (Kathryn Newton) z „Mapy maleńkich wspaniałości” (reż. Ian Samuels, 2021), mająca zbyt wiele do stracenia nastolatka, która utknęła w anomalii wraz z Markiem (Kyle Allen). Młodzi ludzie decydują się na poszukiwanie w znanym na wylot środowisku rzeczy, nad którymi warto się zatrzymać, pokontemplować je, odkryć drzemiącą w nich cudowność. Dla niego stworzenie tytułowej mapy staje się szansą na wyrwanie się z potrzasku. Dla niej to powód strachu. „Aż tak ci się spieszy? Że niby przyszłość z globalnym ociepleniem, kolonoskopiami, kredytami studenckimi i antydepresantami jest taka super?” – pyta przerażona tym, jak wiele musiałaby zostawić, by ruszyć do przodu. Podobne obawy ma grana przez Kaley Cuoco bohaterka „Randki w nieskończoność” Alexa Lehmanna z 2022 r., która świadomie wpycha się do pętli-wehikułu.

Filmy odwołujące się do „Dnia świstaka” pozwalają ich twórcom medytować nad miejscem człowieka w świecie, sensem jego istnienia i tym, co oznacza śmierć w ludzkim życiu. To współczesne opowieści o Syzyfach zmuszanych do toczenia głazów na górę i patrzenia, jak zsuwają się w przepaść. Niektórym – w przeciwieństwie do mitycznego bohatera – udaje się dokończyć zadanie. Inni wcale nie chcą, by im się udało. I tak od 30 lat.

Gdzie obejrzeć omawiane filmy:

  • „Dzień świstaka” – iTunes, Rakuten
  • „Dwóch nieznajomych” – Netflix
  • „Śmierć nadejdzie dziś” – Amazon Prime Video, iTunes, Rakuten
  • „Nago” – Netflix
  • „Na skraju jutra” – Chili, iTunes, Player, Rakuten
  • „Poziom mistrza” – Amazon Prime Video, Cineman, Player, Rakuten, Canal+
  • „Zanim odejdę” – Netflix
  • „Palm Springs” – Cineman, Player, Rakuten
  • „Mapa maleńkich wspaniałości” – Amazon Prime Video
  • „Randka w nieskończoność” – Amazon Prime Video
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Rozmowa z filozofem, teologiem i byłym nauczycielem religii Cezarym Gawrysiem o tym, że jakość szkolnej katechezy właściwie nigdy nie obchodziła biskupów.

Jakub Halcewicz
03.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną