Niemal równocześnie otworzono w Polsce dwie tzw. wystawy immersyjne: van Gogha w Łodzi i Moneta z kolegami w Warszawie. Art Box, który prezentuje Moneta, sąsiaduje w Fabryce Norblina z muzeum Apple; można powiedzieć, że to spotkanie pary nowatorów: w sztuce i w technologii. Co ciekawe, dawni malarze korzystają z najnowszych zdobyczy cyfrowych, podczas gdy u komputerowego giganta historyczne klawiatury i monitory ustawiono po staroświecku w szklanych gablotach. W świat impresjonistów wkraczamy ostrożnie, edukacyjnie, począwszy od sali, w której mamy wyjaśnione, kim byli, jak malowali, a nawet jakich mieli prekursorów. Ale już druga salka to pełne zanurzenie (immersja oznacza właśnie zanurzenie zmysłami). Roznosi się muzyka kompozytorów-impresjonistów (Ravel, Debussy), a my wkraczamy w środek cyklu obrazów Moneta „Lilie wodne” i możemy się nawet przejść po mostku uwiecznionym na jednym z płócien. A nenufary generowane przez rzutnik mieszają się z plastikowymi kwiatami, rozrzuconymi tu i ówdzie na podłodze.
Dalej leci feeria kolorów: scenki miejskie, akty, martwe natury, widoki Paryża i Wenecji, baletnice, kwiaty, morze, plaża, życie kawiarniane, burze. W bajecznym, wzmacnianym muzyką korowodzie mieszają się postaci i ujęcia nie tylko z różnych obrazów, ale i różnych artystów, jak we śnie szalonego miłośnika Photoshopa i funkcji „kopiuj-wklej”, budując w ten sposób właściwie nową historię sztuki. Organizatorzy podają, że na wystawie wykorzystano 438 obrazów. Mam wrażenie, że ani jeden z nich nie został pokazany „po bożemu”. Za to badacze malarskich technik mają frajdę; zazwyczaj niewidoczne pociągnięcia pędzla tu zostały powiększone niekiedy nawet kilkadziesiąt razy.
I tak właśnie wygląda większość immersyjnych wystaw sztuki dawnych mistrzów.