Kultura

W poszukiwaniu nowych dźwięków

© Igor Omulecki © Igor Omulecki
'Chciałbym tworzyć muzykę awangardową dla mas' - rozmowa z Jackiem Lachowiczem, byłym muzykiem kultowej Ścianki.

Wbrew powszechnej opinii, polskie mass-media nie interesują się wyłącznie muzyką popularną, lecz „sztuką gastronomiczną". Gdy interesujący artyści, jak Fisz i Emade, osiągają masowy sukces, pojawia się sakramentalne pytanie: „skąd oni się wzięli?". Problem polega na tym, że podobnych fenomenów jest w kraju na pęczki. Wegetują (komercyjnie, bo nie artystycznie) w różnorakich gatunkowych niszach, bez dostępu do uszu tak zwanego masowe odbiorcy. W ten sposób nie czyni się krzywdy samym artystom, lecz właśnie ich potencjalnym odbiorcom, wmawiając im, że przysłowiowa Eurowizja to szczyt ich duchowych możliwości oraz potrzeb.

Na temat walki o masowego słuchacza rozmawiałem z byłym klawiszowcem kultowej avant-rockowej Ścianki, Jackiem Lachowiczem. Po trzech latach kołatania do drzwi wytwórni temu wyśmienitemu kompozytorowi, aranżerowi oraz producentowi udało się nagrać drugą solową płytę. „Za morzami" to jeden z najlepszych rockowych albumów ostatniej dekady. Czy Lachowiczowi uda się przebić przez mur medialnej ignorancji?


Wielokrotnie ubolewałeś nad przyklejaną Ci łatką artysty alternatywnego. Mianem „alternatywy" określa się z jednej strony awangardową elektronikę oraz improwizację, uprawianą m.in. przez Andrzeja Izdebskiego, Michała Gosa i Dagnę Sadkowską, z którymi współpracowałeś przy nagrywaniu „Za morzami". Na drugim biegunie znajduje się Tori Amos czy Suzanne Vega, a więc tak naprawdę artyści głównego nurtu. Gdzieś po środku jesteś Ty i podobni Tobie twórcy ambitnego rocka. Czym jest alternatywa?

Wydaje mi się, że przylepiono mi łatkę „artysty alternatywnego", co tak naprawdę niewiele znaczy, a spycha mnie do jakiejś niszy. Artysta umieszczony w tej szufladce trafia do określonego kręgu odbiorców, a tak naprawdę trudno jest powiedzieć co jest "alternatywą" w sensie muzycznym.

Na świecie sprawa ma się zupełnie inaczej: tam ukuto określenie "indie", które nie zmniejsza popularności ciekawych projektów artystycznych, czego dowodem - sukcesy komercyjne Björk, Becka czy Radiohead. U nas wydaje się to niemożliwe. Środki masowego przekazu - radio, telewizja - pomijają fakt istnienia mniej sztampowych projektów. A może się wydawać, że zapotrzebowanie na taką właśnie muzykę jest duże: przecież lada dzień koncert w warszawskiej Sali Kongresowej zagra Anthony & the Johnons.

Wydaje mi się, że to dziennikarze, wydawcy i sami muzycy są odporni na wszelkie innowacje odbiegające od okiełznanego banału. Wystarczy zastosować inny rytm niż przysłowiowe 4/4, wprowadzić własne brzmienie czy ciekawszą harmonię, a od razu trafia się do „alternatywy".


Można jednak odnieść wrażenie, że to głównie problem światka rockowego. Słuchacze i przemysł związany z muzyką elektroniczną czy czarnym popem wydają się bardziej otwarci na brzmieniowe oraz rytmiczne poszukiwania. Ze swoimi propozycjami przebili się przecież Andrzej Smolik i zespół Sistars.

Do pewnego stopnia się zgadzam. Z drugiej strony do początku lat 80. to właśnie muzycy rockowi prowadzili najśmielsze poszukiwania brzmieniowe. Wystarczy wspomnieć Breakout, Czesława Niemena czy SBB. Potem była jeszcze Republika oraz Maanam. Wraz z nową falą wkradło się myślenie w kategoriach brzmienia „garażowego", czyli riffów oraz przesterów nagrywanych „na setkę". Wystarczy spojrzeć na Kult, czyli najpopularniejszy obecnie zespół z kręgów niezależnego rocka ósmej dekady. Oni wciąż brzmią podobnie do tego, co prezentowali dwadzieścia lat temu.


Ale przecież jest jeszcze Voo Voo i Lech Janerka, których muzyka znacząco odbiega od rockowego schematu aranżacji oraz produkcji...

Lech Janerka to genialny muzyk i mój osobisty bohater, ale jeśli chodzi o brzmienie nie ze wszystkim się zgadzam. Z kolei Wojtek Waglewski miał jako producent świetne pomysły, jednak wydaje mi się, że największa eksplozja jego talentu miała miejsce na pierwszych trzech płytach Voo Voo.


Skoro już mowa o Voo Voo, to mam wrażenie, że z Waglewskim łączy się skłonność do eklektyzmu?

Zgadza się i nie widzę w tym nic zdrożnego. Style i gatunki popularne są na tyle wąskie, że purystyczne podejście skazuje artystę na powielanie tych samych pomysłów. Podobne wnioski wyciągnęli już jednak The Beatles: słychać to na „Sg. Pepper's Lonely Hearts Club" oraz na "Białym Albumie". Natomiast z Waglewskim czuje się o wiele silniej związany czymś, co nazwałbym „wrażliwością afrykańską". Chodzi o fascynację transowymi, ale skomplikowanymi rytmami oraz stopniowym rozwijaniem całych kompozycji z drobnych kilkudźwiękowych pomysłów. Ale myślę, że równie ważnym bodźcem, jeśli chodzi o transowość, była dla mnie fascynacja muzyką Feli Kutiego.


Ciągle rozmawiamy o brzmieniu i rytmie. Narzuca się więc pytanie o znaczenie techno i kultury klubowej. W kilku utworach na „Za morzami" słychać wyraźne wpływy progresywnych nurtów nowej elektroniki. Chociażby te clicki i drobne „usterki" w otwierającym płytę „Skaczesz".

Nowa muzyka elektroniczna faktycznie dokonała rewolucji w kulturze popularnej i to się wiąże z poprzednią odpowiedzią, a mianowicie z transowością. Myślę, że kultura klubowa otworzyła słuchaczy właśnie na ten aspekt muzyki, w pewnym sensie wyzwalając ich z kontekstu melodycznego. Bez wątpienia wywarła też wpływ na mnie. Lubię klasyków ambientu, jak Brian Eno, Aphex Twina i innych twórców tak zwanej inteligentnej muzyki tanecznej, ale też bardzo dużo awangardowych rzeczy z nowej sceny japońskiej. Nie obce jest mi myślenie minimalistyczne, które wraz z techno zadomowiło się w muzyce popularnej; zauważyłem jednak, że bez rozwoju, dramaturgii, budowania formy na zaskoczeniach muzyka przestaje „żyć".


Techno i hip-hop spowodowały także wzrost roli producenta w muzyce popularnej. O ile Twoja debiutancka płyta bazowała na modelu piosenki autorskiej z gitarą, to „Za morzami" jest już przede wszystkim dziełem producenta i aranżera. Czy nie myślałeś o zajęciu pozycji szarej eminencji i przekazaniu roli estradowego frontmana komuś, kto ma do tego większe predyspozycje? Smolik osiągnął sukces właśnie dzięki takiej postawie.

Faktem jest, że model „muzyki producenckiej" bardzo dobrze się dziś sprawdza nie tylko w sensie komercyjnym, ale też artystycznym. Przecież autorem sukcesu Justina Timbarlake'a jest jego producent, Timbaland, a te piosenki są po prostu bardzo dobrze zrobione. Z kolei Madonna swój powrót na szczyty list przebojów zawdzięcza decyzji o podjęciu współpracy z Orbitem oraz Mirwaisem, czyli producentami właśnie z szeroko pojętych kręgów klubowych. Bo przecież wcale nie odmłodniała, a jedynie wzbogacił się jej kontekst muzyczny. I był to, moim zdaniem, bardzo odważny krok. U nas takie odświeżenie image'u udało się tylko Krawczykowi, oczywiście dzięki Smolikowi.

Problem polega na tym, że u mnie zawsze na początku jest „człowiek z gitarą", a dopiero potem dochodzą te wszystkie smaczki. Chyba nie potrafiłbym zrezygnować z modelu muzyki autorskiej na rzecz roli ukrytego za kulisami rzemieślnika. Zresztą w Polsce nie widzę osoby, z którą mógłbym stworzyć dobry tandem. Poza tym buntuje się przeciwko takiemu „festiwalowemu" sposobowi tworzenia i słuchania muzyki: na scenę wychodzi świetnie śpiewająca dziewczyna i zaczyna się popisywać swoimi możliwościami wokalnymi - wtedy ludzie wiedzą, że mają do czynienia ze „sztuką". A często jest to po prostu pusta wirtuozeria, jak we włoskiej operze. Singiel „Płyń" promujący moją nową płytę nagrałem z Anią Dąbrowską. Gdy Ania weszła do studia, to na początek zaczęła ten cichy, nastrojowy numer interpretować z użyciem całego arsenału swoich możliwości, bo tego nauczył ją show-business. Musiałem ją poprosić, żeby nie „śpiewała", lecz skupiła się na zmysłowym, delikatnym szepcie.


Skoro odrzucasz drogę producenta, a ze swoją autorską muzyką nie możesz się przebić do szerszego grona słuchaczy, to co zamierzasz uczynić? Wyjechać z Polski? A może postąpisz tak, jak Andrzej Izdebski, który na życie zarabia, grając jako muzyk sesyjny u Kazika, a sam rzadko występuje prezentując dosyć hermetyczną i radykalną muzykę improwizowaną?

Nie ukrywam, że myślę o karierze na Zachodzie. Chcę nagrać anglojęzyczną wersję "Za Morzami". Najprawdopodobniej jednak połączę te trzy drogi: rezydenta lokalnej „alternatywnej" niszy, artysty poszukującego swego miejsca na rynku światowym oraz producenta - rzemieślnika. Ten ostatni zawód już teraz aktywnie uprawiam. Wciąż jednak wierzę w masowego słuchacza otwartego na nowe dźwięki. Bardzo mnie inspiruje droga artystyczna Björk, która od lat sprzedaje milionom ludzi na całym świecie muzykę współczesną pod płaszczykiem popu. Przecież „Medula" to arcydzieło zarówno z punktu widzenia popu, jak i awangardy. A przecież jest także majstersztykiem rzemiosła producenckiego. Staram się podążać podobną drogą. Na przykład w piosence „Skaczesz", która Tobie skojarzyła się z techno, pojawiają się aż trzy różne, mało „popowe" metra. Chodzi po prostu o to, żeby wysublimowane muzycznie rzeczy podać w przystępnej formie. Chciałbym tworzyć muzykę awangardową dla mas.


Rozmawiał Michał Mendyk

WIĘCEJ

  • Nowe dźwięki w starym kinie
    Nieme kino powraca. Pomagają mu nowi taperzy: jazzmani, rockmani, didżeje, muzycy klasyczni. Filmy grozy czy awangardy sprzed lat zyskują dziś nowy wymiar.
  • Więcej niszy!
    Wystarczy przejść się po klubach, przejrzeć odpowiednie witryny Internetu, a wreszcie odwiedzić wybrane sklepy z płytami, by dojść do przekonania, że muzyczne nisze interesują całkiem pokaźną liczbę słuchaczy.
  • Kto tak pięknie gra?
    Dobra wiadomość: w tyglu naszej fonografii, jeszcze niedawno prawie wystygłym, znów zawrzało! Powraca do łask rockowa awangarda. Coraz popularniejsze są zespoły hiphopowe. Sensacją sezonu stała się religijna Arka Noego oraz góralska Golec uOrkiestra. I najpewniej to ci wykonawcy, o których przed rokiem nikt jeszcze nie słyszał, odbiorą 18 marca gros Fryderyków - corocznych nagród polskiego przemysłu fonograficznego. Sukces niezależnych artystów pilnie obserwuje dominująca na naszym rynku wielka piątka koncernów muzycznych: Universal Music Polska, Pomaton EMI, BMG Poland, Sony Music i Warner Music. Światowi potentaci mają moc i pieniądze, ale nie mają pomysłów. Tymczasem pomysły leżą na ziemi.
  • Na płycie
    Muzyka Ścianki


Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną