Performans z kremówkami w Pendolino w rocznicę śmierci Karola Wojtyły przejdzie do historii sztuki. Przez chwilę podejrzewałam, że mógł mieć tego samego autora, co mem z talerzem spaghetti w sosie z nutelli i tekstem „Jeżeli Boga nie ma, to wszystko wolno” – tak wyraźne w obu przypadkach upodobanie do cukrów prostych jako antidotum na patetyczne wzdęcia zdawało się potwierdzać tę intuicję niczym „podpis” seryjnego zabójcy. Jednak po głębszej analizie dochodzę do wniosku, że kluski z czekoladą jako ilustracja rozterek à la Dostojewski nie wytrzymują porównania z ciastkiem upamiętniającym zgon papieża. Są banalne i płaskie jak stolnica, podczas gdy żałobna kremówka to wypowiedź dojrzała artystycznie, warstwowa, tragiczno-ironiczna.
Uwagę zwraca wyrafinowanie, z jakim performerzy z PKP czerpią z dawnych obyczajów kulinarno-funeralnych Europy Wschodniej, brawurowo je reinterpretując: zamiast chleba i wódki, pokarmów krzepiących i prostych, które nasi przodkowie zabierali ze sobą na groby, pendolińscy artyści proponują ciastko do spożycia nie tyle ze zmarłym, ile zamiast niego – jako pars pro toto świętego papieża (kremówka stała się wszak częścią jego wizerunku). Rozbity na samotne akty konsumpcji rocznicowy poczęstunek w „opóźnionych przyspieszonych” przeradza się tym samym w rytuał scalenia mitu, wzmocnienie nadszarpniętej więzi, słowem – w Wielką Wspólnotę Mdłości. A przecież na mdłościach się nie kończy. Niezbędnym dopełnieniem tego dzieła otwartego staje się zdanie „Masz krem na rękach!”, które w zaprojektowanych przez twórcę ramach musi paść prędzej czy później, ponieważ, jak wszyscy wiemy, przy jedzeniu kremówki nie sposób się nie uwalać – a co dopiero jak je się w pociągu.