Nawet zdobywając Złotą Palmę za „Taksówkarza”, Martin Scorsese nie miał tak gorącego przyjęcia, ale jego nowa produkcja żadnych nagród w Cannes nie otrzyma. O tym, że „Killers of the Flower Moon” będzie wyświetlane poza konkursem, zdecydował sam reżyser, powodów jednak nie ujawnił. Film sfinansowała platforma streamingowa Apple TV+, wiadomo jednak, że pod koniec roku wejdzie też do kin. Duży ekran to właściwy format dla tego gwiazdorskiego przedsięwzięcia, w którym spotykają się dwie legendy: Robert De Niro oraz Leonardo DiCaprio.
Martin Scorsese bierze oddech
Tempo zaskoczy niejednego fana twórczości autora „Wilka z Wall Street”. Lepiej nie spodziewać się lawiny dynamicznie montowanych scen. Scorsese wraca do klasycznego stylu, spowalnia narrację, pozwalając sobie na głębszy oddech, stosuje długie panoramy przedstawiające m.in. obyczaje i rytuały Indian, warunki, w jakich żyją, relacje, jakie ich łączą z białymi mieszkańcami. Niektóre ujęcia przypominają westerny z lat 50., inne – kadry z kina niemego. Jednak w miarę upływu czasu perspektywa mocno się zawęża, aby w finale skończyć na bliskich planach śledzących napięte twarze trzech protagonistów – tragicznego tria morderczej, rodzinnej sagi.
„Killers of the Flower Moon” trzyma się ściśle faktów opisanych wcześniej przez Davida Granna, amerykańskiego reportażystę i pisarza w książce „Czas krwawego księżyca” (w Polsce wydało ją niedawno W.