Najpierw wspomnienie: jest maj 2021 r. Jedziemy ze Szkołą Ekopoetyki do Puszczy Białowieskiej. Po ciężkich pandemicznych miesiącach izolacji i onlajnów można się wreszcie spotkać bez większych obaw, bo zajęcia odbywają się głównie w plenerze, w otoczeniu jednego z najpiękniejszych lasów świata. Puszcza właśnie się obudziła, patrzymy na eksplozję nowego życia, oglądamy ten moment z bliska, czując, że dotykamy jednej z wielkich planetarnych tajemnic. Na starych, rozkładających się kłodach-piastunkach wyrastają młode drzewa, gniazdują małe gryzonie i ptaki, życie żywi się śmiercią. Majowa Puszcza jest tak zielona, że aż prawie fosforyzująca; pamiętam upojenie, jakby chlorofil uderzał nam do głów, pamiętam entuzjazm i radość uczenia się – z naukowcami, poetkami i znawcami regionu – o tym bezcennym skrawku Ziemi.
Po powrocie do Warszawy (także pięknej w maju, choć inaczej) czytam „Topielca” Leśmiana, ten wiersz o wędrowcu, który w „niecierpliwej żałobie” zapragnął „zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie” i umarł uwiedziony przez „demona zieleni”. Rozkoszna musiała być ta śmierć, do której biegł „wybrzeżami coraz innych światów/odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów”. Nie miał żadnych szans w zderzeniu z żywiołem zieleni, ale też niczego innego nie pragnął, niż tylko poddać się „wszechleśnemu powiewowi” i tej sile, o której Walt Whitman pisał w „Pieśni o sobie”, iż jest ona „płodnym impulsem świata”. Przychodzi mi do głowy, że Leśmianowskie neologizmy, wykorzystujące żywotną plastyczność języka, naśladują pomysłowość samej ewolucji. Wiosna to czas, kiedy najłatwiej zaobserwować świato-tworzenie – może dlatego Światowy Dzień Poezji obchodzi się u jej progu.