Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

„I tak po prostu” zamyka drugi sezon. Takiej kombinacji jeszcze w serialu nie było

Kadr z serialu „I tak po prostu” Kadr z serialu „I tak po prostu” mat. pr.
Skończył się drugi sezon „I tak po prostu” z wnioskiem, że nie ma co oczekiwać, że świat będzie taki jak dawniej. I może to najlepsza możliwa wiadomość.

Carrie Bradshaw w ostatnim odcinku wyprawia kolację, a raczej Ostatnią Wieczerzę. Żegna się z mieszkaniem, które zajmowała przez ostatnie kilka dekad, a które było świadkiem jej romansów, rozczarowań i przede wszystkim miejscem, gdzie pisała felietony i książki. Przetwarzanie doświadczeń w teksty, często okraszone zabawną, opartą na grze słownej puentą, to obok mieszkania jedyna stała w życiu tej bohaterki.

„I tak po prostu” stawia pierwsze kroki

Serial („I tak po prostu”, ale i starsze rodzeństwo „Seks w wielkim mieście”) w ten właśnie sposób komentuje rzeczywistość i próbuje znaleźć w niej jakiś rodzaj sensu. Bo jakby nie patrzeć na idące w tysiące komentarze o strojach i butach noszonych przez Carrie i jej przyjaciółki albo komentarze, czy są one feministkami, czy zakładnikami patriarchatu, to podskórnym celem tej opowieści jest to, co jest sensem opowieści w ogóle – ułożenie świata w jakiś wzór.

„I tak po prostu” robi to w mniej lub bardziej niezgrabny sposób, trochę jak dziecko uczące się chodzić – zresztą w postpandemicznym, rozdzieranym przez tysiące konfliktów i kryzys ekologiczny oraz ekonomiczny (nie mówiąc już o kryzysie wartości...) świecie nie da się chyba stawiać kroków inaczej. Carrie ten rozdział swoich opowieści zaczyna od wychodzenia z żałoby po mężu, zwinnie rezonującej ze stratami, jakie każdemu trochę inaczej przyniósł covid. Gdy żałoba mija, do życia bohaterki wraca dawny ukochany Aidan – twórcy serialu wyciągają tu zapowiadanego w trailerach asa z rękawa, ale i podnoszą ręce do góry w geście poddania – żadna nowa przygoda czy nowa postać nie będzie tak intrygująca jak ta dawna.

Reklama