Panuję nad głosem
Hania Rani dla „Polityki”: Rozglądam się jak Travolta w memach, buduję swój świat od zera
MICHAŁ WIECZOREK: – Masz pracowity rok – dwa nowe albumy, pierwsze koncerty w Australii, trasy po Europie, Kanadzie i Stanach, tylko kilka występów w Polsce. Gdzie można cię teraz spotkać najczęściej?
HANIA RANI: – Jakiś czas temu wróciłam do Berlina. Znów krążę wokół tego miasta. W Warszawie bywam przede wszystkim zawodowo, bo kocham nagrywać w studiach Polskiego Radia. Najczęściej jednak można mnie spotkać w tym roku na scenie, gdzieś w świecie. Gram dużo koncertów związanych z premierą „Ghosts”, mojej trzeciej solowej płyty. To na scenie czuję się ostatnio najbardziej w domu. Lubię być w ruchu, lubię pracować. To mi daje spełnienie – w wielu miejscach czuję się dobrze.
Co w tym ruchu jest najcenniejsze?
Podróż wiąże się z refleksją – świat jest bardzo różny, różne zasady rządzą kulturami, człowiek zaczyna się zastanawiać nad sobą. Występowanie w nowych miejscach uczy pokory – muszę zaczynać od początku, od małych sal, nie zawsze jest komfortowo pod względem technicznym – i przywraca kontakt z rzeczywistością. Łatwo jest zagrać kolejny raz w mieście, które uwielbia moją muzykę. Jak Paryż, gdzie za każdym razem gram w większej sali. Ale ważne jest, by pojechać gdzieś pierwszy raz. Muszę się wtedy bardziej postarać, zaprosić nową publiczność. Cały czas każe mi to walczyć z moim ego.
Wszystkie twoje płyty są pełne refleksji i autorefleksji. „Ghosts” jest jednak pod tym względem wyjątkowa, bo poświęciłaś ją odchodzeniu, umieraniu, duchom, granicy między życiem a śmiercią.
W pewnym momencie, po kilku latach tworzenia własnej muzyki – a zajmuję się muzyką w zasadzie od siódmego roku życia – i opowiedzeniu pierwszych historii, chciałam zabrać się za tematy, które są dla mnie ważne.