Zaistniał jako kabareciarz w najlepszym telewizyjnym programie rozrywkowym epoki gierkowskiej „Spotkanie z balladą”, który prowadził w improwizowanym, iście amerykańskim stylu z Bogusławem Sobczukiem. Przebił tę popularność „Seksmisją”, gdzie zagrał cwaniaka i czarusia Maksa Paradysa, obudzonego z hibernacji w świecie rządzonym przez kobiety i jak mantrę powtarzającego „ciemność, widzę ciemność”. Potem jeszcze mocniej zapisał się w masowej wyobraźni występami w kolejnych komediach Juliusza Machulskiego. Któż go nie pamięta w brawurowej roli komisarza Ryby w obu częściach „Kilerów”, śpiewającego „Widziałem orła cień” za zespołem Varius Manx? No i był jeszcze „Shrek”, nieodłącznie kojarzony z jego głosem.
Często bywał porównywany z Bogumiłem Kobielą, obdarzonym genialnym talentem komediowym, specjalizującym się w aktorstwie na granicy ironii, groteski i przerysowania. Przejął nawet po nim rolę, gdy zagrał tytułowego bohatera w „Obywatelu Piszczyku”, nie do końca udanej kontynuacji „Zezowatego szczęścia”. Stuhra, komika z wrodzonym poczuciem humoru, ciągnęło jednak w inną stronę. Dusząc się w sztucznym, peerelowskim skansenie, chciał wyjść poza ramy beztroskiego żartu, w kierunku pogłębionej psychologii, większego uwrażliwienia na człowieka, a nawet zahaczającej o tragizm krystalicznej powagi.
Jako typowy inteligent (oprócz aktorstwa skończył też polonistykę na krakowskim UJ) stale kwestionował to, co robi. W aktorstwie najbardziej interesował go proces dochodzenia do roli. Snucie opowieści. Jako uczeń Kazimierza Wyki, Marii Dłuskiej i Tadeusza Ulewicza przyzwyczaił się analizować literaturę pod wieloma kątami. Wyczulenie na słowo, pracowitość i dbałość o szczegóły wyróżniały go, stając się jego cechami dominującymi.