W dziejach literatury kryminalnej można wyróżnić trzy rundy pojedynku między wyobraźnią a kryminalistyką, która – mówiąc najprościej – jest nauką o śladach pozostawionych na miejscu zbrodni.
Detektyw w laboratorium
O początkach powieści detektywistycznej zwykło się mówić, że tworzona wówczas literatura była hołdem składanym nauce i rozumowi. Nie przypadkiem Sherlock Holmes zna się na truciznach, ma w mieszkaniu przy Baker Street niewielkie laboratorium chemiczne, potrafi identyfikować miejsca pobytu ofiar lub podejrzanych, dokonując analizy gliny i ziemi pozostawionej na obuwiu itd. Nie przypadkiem też uważa się, że dedukcja detektywistyczna przypomina eksperyment naukowy, gdzie stawia się hipotezę, a następnie ją sprawdza.
Czasy narodzin powieści detektywistycznej to moment, gdy nauka przydaje się pisarzom, a wyobraźnia towarzyszy twórcom kryminalistyki. Wystarczy przypomnieć sobie „Stulecie detektywów” i „Godzinę detektywów” – klasyczne książki Jurgena Thorwalda, pełne przykładów dowodzących, że dawni kryminalistycy byli ludźmi z wyobraźnią, której nie powstydziłby się niezły pisarz. Co takiego zrobił angielski medyk sądowy, by rozwikłać sprawę tajemniczych zgonów w wannie? Zaangażował nurków o posturze zbliżonej do zmarłych kobiet i ćwiczył z nimi podtopienia. Co zrobił francuski śledczy, gdy znaleziono zwłoki w kufrze? Kazał wykonać replikę kufra, wystawił go na widok publiczny i prosił, za pośrednictwem gazet, o odpowiedź na pytanie, gdzie ów przedmiot został wyprodukowany.
Mamy tu do czynienia z postępem kryminalistyki, ale przecież podstawową metodą pracy detektywa jest ciągle dedukcja. Sherlock Holmes jest w gruncie rzeczy badaczem gabinetowym, który analizuje to, co dostaje na biurko. Warto przypomnieć opowiadanie Arthura Conan Doyle’a „Zagadkowe zabójstwo przy moście Thor”, ciekawe dlatego, że poznajemy w nim katalog spraw, których nie udało się nigdy rozwiązać Sherlockowi Holmesowi. Twórca postaci detektywa wszech czasów wspomina więc przypadek „pana Jamesa Phillimore’a, który wrócił do domu po parasol i słuch po nim zaginął”. Ale bodaj najciekawszy jest casus „Isadora Persano, dziennikarza słynącego również z udziału w głośnych pojedynkach, którego znaleziono w stanie absolutnego obłędu z zamkniętym w pudełku nieznanym nauce gatunkiem owada”.
Gdyby „nieznany nauce gatunek owada” został rozpoznany, tajemnicza sprawa znalazłaby wyjaśnienie. W innym wypadku nawet genialny detektyw jest bezradny.
Nos Philipa Marlowe’a
O ile w pierwszym starciu wyobraźnia i nauka toczą w obrębie literatury kryminalnej wyrównaną walkę, o tyle dalszy rozwój krwawych opowieści odznacza się rosnącą przewagą tych motywów, które wykraczają poza sterylne pomieszczenia laboratoryjne. W czarnym kryminale, który zwykliśmy łączyć z wielką trójcą amerykańskich pisarzy: Hammettem, Chandlerem i Macdonaldem, prywatny detektyw wychodzi na ulicę, by słuchać, jak i o czym rozmawiają ludzie i jak się zachowują. Dla bohaterów pokroju Philipa Marlowe’a liczy się umiejętność obserwacji i doświadczenie życiowe lub – jak kto woli – wyczucie i nos. Może najtrafniej ujął tę cechę Ross Macdonald, który napisał, że prywatny detektyw powinien być jak antropolog poruszający się zarówno wśród ludzi odmiennych od niego, jak i do niego podobnych.
Detektyw staje się badaczem obyczaju. Zbieraczem doświadczeń jak te – zacytujmy Philipa Marlowe’a z „Długiego pożegnania” – że „nigdy nie należy zajmować się pijakiem, to błąd”. Może nie wiedzieć nic o składzie chemicznym trucizn, ale zapamięta, kto pije gimlety, oczywiście te właściwie przyrządzone (raz jeszcze „Długie pożegnanie”: „prawdziwy gimlet to dżin pół na pół z sokiem cytrynowym Rose’a i nic więcej. Wysiada przy tym martini”).
Czytając współczesne kryminały jesteśmy świadkami trzeciej rundy, w której nauka znów toczy równorzędny pojedynek z wyobraźnią. Bywa i tak, że sam pisarz gromadzi doświadczenia w ekstremalnych warunkach. – Gdy pisałem pierwszą powieść, zastanawiałem się, jak opisać woń trupa – opowiada Marek Krajewski. – Pytałem o to różne osoby, w tym znajomego policjanta, i słyszałem tę samą odpowiedź: zapach jest „mdły”. Tyle że „mdły trup” to, paradoksalnie, określenie literackie, stereotypowa zbitka słowna, mnie zaś interesowało, jak jest naprawdę. Pytany o to doktor Kawecki pozwolił mi asystować przy sekcji zwłok, zapisywałem wymiary wątroby i innych organów, ale dowiedziałem się najważniejszego: zapach trupa da się porównać do zapachu przypalonej marchwi zmieszanej z wonią gazów gnilnych.Zabójcze detale
Współczesny kryminał, chcąc przestrzegać konwencji realistycznej, musiał pogodzić zdroworozsądkową obserwację ulicy z postępem naukowym, kryminalistycznym detalem, a także wiedzą o policyjnych procedurach (nie przypadkiem jedna z głównych odmian kryminału zowie się police procedural, co można by spolszczyć jako powieść policyjnych procedur). Za pisanie kryminałów biorą się coraz częściej fachowcy, a więc ludzie obdarzeni wiedzą z zakresu kryminalistyki i dyscyplin pokrewnych.
Jednym z najbardziej znanych fachowców jest ceniona przez czytelników Patricia Cornwell, specjalizująca się w medycynie sądowej. Nie powinno więc dziwić, że stworzona przez nią bohaterka Kay Scarpetta jest głównym koronerem stanu Wirginia, a fabuła powieści za każdym razem z grubsza przedstawia się podobnie. Weźmy jedną z ostatnich książek Cornwell „Ślad”. Kay Scarpetta godzinami bada mikroskopijny ślad na ciele zmarłej czternastolatki. Podobny odkryto na ciele ofiary wypadku na budowie. Dialogi w tej powieści toczą się tak: „– Spytałem, jak jego płuca. Ma poważne zwłóknienie tkanki śródmiąższowej, spowodowane długotrwałym kontaktem z płynami balsamującymi. Pracował dawniej w domu pogrzebowym. (...) – Jak, według historyjki, którą panu sprzedał, nabawił się choroby płuc? Przewlekły kontakt? – Powiedział, że kiedyś rozlał formalinę i nawdychał się oparów”. Dodajmy, że osobnik, o którym mowa, nazywa się Edgar Allan Pogue, co jest świadectwem osobliwego poczucia humoru amerykańskiej pisarki.
Szczegółami technicznymi potrafi zadręczyć także inny gwiazdor współczesnego kryminału Jeffery Deaver. W jego ostatniej powieści – „Śpiącej laleczce” – pojawia się postać Kathryn Dance, policyjnej agentki i specjalistki od kinezyki, czyli form komunikacji niewerbalnej, potocznie kojarzonej z tzw. mową ciała. Dance przesłuchuje podejrzanego, zadaje pytania, ale zarazem patrzy i analizuje: „Nie była to jednoznaczna odpowiedź na proste pytanie; bardziej wykrętna niż »nie przypominam sobie«. Dance zauważyła, że przy słowie »krewnych« Pell położył na stole dłonie o długich i czystych paznokciach. Gest odbiegał od jego typowego zachowania. Niekoniecznie sygnalizował kłamstwo, lecz wyraźnie świadczył, że Pell przeżywa stres. Pytania wzbudziły w nim niepokój”.
Specjalistyczne gnioty?
Sztuka współczesnego kryminału jest sztuką porządnego researchu, polegającego na zgromadzeniu odpowiednich informacji, tak, by opowieść wydawała się wiarygodna. Osobliwym dodatkiem do kryminałów stały się podziękowania zamieszczane na końcu lub początku powieści. Bywają one niekiedy lekturą bardziej pasjonującą od części właściwej. Przywołajmy tu dwa przykłady. Oto Harlan Coben i jego „Najczarniejszy strach”. W finale podziękowania dla 13 osób, w tym agenta FBI i dyrektora Fundacji na rzecz Badań nad Anemią Fanconiego (choroba ta, oczywiście, odgrywa w powieści istotną rolę).
I jeszcze Michael Connelly i podziękowania w „Adwokacie” dla prawników, „którzy pozwolili mi oglądać siebie przy pracy i przygotowaniu obrony, dokładając starań, by świat prawa karnego został opisany na tych stronicach precyzyjnie i zgodnie z prawdą”. I dalej: „Dzięki uprzejmości sędzi Judith Champagne i jej personelowi z wydziału 124 sądu karnego w Los Angeles, autor uzyskał nieograniczony dostęp do sali sądowej, gabinetu sędzi oraz cel, a także otrzymał odpowiedź na każde postawione pytanie”.
„Świat opisany precyzyjnie i zgodnie z prawdą” – może właśnie te słowa Connelly’ego są dewizą współczesnej literatury kryminalnej. A w dążeniu do tej precyzji i prawdy pomaga właśnie specjalistyczna fachowa wiedza.
Czy jednak rozwój nauki i technik kryminalistycznych nie prowadzi do śmierci literatury, w której coraz mniej tajemnicy i miejsca na nierozwiązane zagadki i w której kończy się rola tradycyjnego detektywa? – Nie ma zbrodni doskonałej – mówi inspektor Tomasz Bednarek, naczelnik laboratorium kryminalistycznego Komendy Stołecznej Policji. – Są natomiast niedoskonale zabezpieczone ślady. W podobnym tonie wypowiada się świetny medyk sądowy (i konsultant literacki) doktor Jakub Trnka z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu: – Jak w każdym fachu, także i w medycynie sądowej mogą trafić się partacze i błędy w sztuce.
Fani kryminału mogą więc raczej spać spokojnie. Jakkolwiek w powieści kryminalnej doczekaliśmy się odczarowania świata, wciąż daleko nam do tego, by uśmiercić krwawą literaturę, przemieniając ją w zbiór sprawozdań, ekspertyz i protokołów. Tylko wymieszane z pisarską inwencją tworzyć będą iście zabójczą mieszankę.
Mariusz Czubaj