Ołeksandr Serhijowicz Poderewjanski urodził się w 1952 r. w Kijowie. W 1976 r. ukończył studia w Kijowskim Instytucie Artystycznym (obecnie Akademia Sztuk Plastycznych i Architektury). Następnego roku został wcielony do wojska i wtedy podobno zaczął pisać opowiadania - w listach do znajomych.
Na początku utwory Poderewjanskiego były rozprowadzane prawie wyłącznie na kasetach magnetofonowych, czytane przez samego autora. Pierwszy książkowy zbiór jego dramatów, „Heroj naszoho czasu”, wyszedł w 2001 r. Od 2005 do 2006 r. Poderewjanski opublikował czterotomową serię „dzieł wybranych” – dwie książki pt. „Pawlik Morozow” i dwie pt. „Korol Litr” („Król Litr”) – oraz zbiór dramatów „Hamliet” (2006). Jednak nadal bardzo lubi prezentować swoje utwory czytając je na głos. Rok temu ukazała się płyta „Bliesk ta niszczeta pidarasiw” („Swjetność i niendza pedałów”) ze sporą ilością takich nagrań.
Jest też malarzem, a jego obrazy były wystawiane m.in. w Nowym Jorku (Artexpo 2000) i w Göteborgu (Galeria „Domino”). Zdecydowanie bardziej znany jest jednak jako dramatopisarz.
Od 1993 r. przygotowywał scenografię do spektakli Kijowskiego Teatru Eksperymentalnego i tę jego pracę nagrodziło m.in. jury toruńskiego festiwalu „Kontakt” (1995 r.).
Łeś Poderewjanski jest jednym z najbardziej popularnych współczesnych pisarzy ukraińskich. W groteskowych dramatach przerysowuje i zohydza literackie konwencje, mody kulturowe, obyczajowość wszystkich chyba środowisk i warstw społecznych, filozofię, architekturę stolicy, zrzeszenia artystów (chociaż sam należy do jednego z nich) i wreszcie język – swój ojczysty i rosyjski. Na pewno niemałą część sukcesu zawdzięcza soczystym, wręcz finezyjnym, wulgaryzmom. Wyraźnie nawiązuje do teatru absurdu, ale i wyjątkowo starannie ukrywa w swoich dziełach wszystko, co przedstawia go inaczej niż jako prymitywnego błazna i degenerata. A Ukraińcy, szczególnie młodzi, czytając Poderewjanskiego zaśmiewają się do rozpuku.
SĄD NAD NIBY-JĘZYKIEM
Poderewjanski pisze surżykiem, czyli ukraińsko-rosyjskim miejskim żargonem, który nie rządzi się żadnym systemem, a dowolnie wykorzystuje elementy dwóch języków. To językowa hybryda, którą dzisiaj posługuje się co najmniej co ósmy mieszkaniec Ukrainy. Poeta Ihor Łapinski napisał w przedmowie do „Heroja naszoho czasu” Poderewjanskiego, że surżykiem „mówi większość rządu i parlamentu, bufetowe, dozorcy, czyli wszyscy ci, którzy jeszcze niedawno z dumą mówili o sobie 'prastoj sawieckij czełowiek'”.
W czerwcu 2004 r. w Kijowie odbył się „Sąd nad surżykiem”. Literaturoznawca Myron Petrowski powiedział wtedy: „Surżyk jest mieszaniną lodów i mydła. Ani zjeść, ani się umyć”. Pisarz Jurij Pokalczuk zagrzmiał: „Surżyk to – zdrada narodowa. Język to – też Ojczyzna”. Ale nie zabrakło głosów w obronie surżyku. Witalij Radczuk, prezes Towarzystwa Języka Ukraińskiego działającego przy Uniwersytecie Kijowskim, stwierdził: „Etymologia dowodzi, że surżyk był zawsze”, a znany literat, Ołeksandr Irwaneć, przedstawił postulat: „Surżyk powinien być uprawomocniony. W tym celu Instytut Językoznawstwa powinien opracować gramatyczne reguły surżyku. Potem należy uznać surżyk za drugi język narodowy”. Dla podkreślenia swojego poglądu pisarz wzniósł (chyba nie całkiem serio) patetyczne hasło: „Surżyk zjednoczy nasz naród i poprowadzi go ku świetlistym wyżynom”.
W samym literackim wykorzystaniu tego żargonu nie byłoby nic nadzwyczajnego. Odgrywał on sporą rolę w książkach wielu pisarzy, Łeś Poderewjanski posunął się jednak bez porównania dalej. Bardzo często jego dramaty są w całości - łącznie z didaskaliami i tytułami – „surżykojęzyczne”. Są też jak surżyk niechlujne, chaotyczne i absurdalne.
TRZY WIELORYBY
Podstawy twórczości Poderewjanskiego zostały wymienione we wspomnianej przedmowie do „Heroja naszoho czasu”: „Według własnego świadectwa autora, jego poetyka stoi na trzech wielorybach. Pierwszy wieloryb to – dramaturgia Samuela Becketta, drugi wieloryb to – krasomówstwo nomenklaturowego piśmiennictwa ukraińskiego, trzeci – wojskowy bluzg”. Ostatniego wieloryba Poderewjanski poznał bardzo blisko podczas służby w Armii Czerwonej. Prostą charakterystykę należałoby uzupełnić o gigantycznego żółwia dawnej ukraińskiej burleski, w której obrazy codziennego życia swobodnie mieszają się ze światem nadprzyrodzonych istot i czarów. Ale w przeciwieństwie do niej, opisywane tu dramaty pokazują głównie bohaterów odstręczających, psychopatycznych, niezdolnych albo prawie niezdolnych do abstrakcyjnego myślenia. Akcja sporej części sztuk sprowadza się właściwie do płytkich rozmów, picia i „napierdalania” kogoś. Niewiele zmienia nawet nadejście różnych fantastycznych istot (zawsze zjawiają się one jak gdyby nigdy nic).
Podobnie jak w ukraińskiej burlesce XVII-XVIII w., wszystkie dziwadła są przez „zwykłe” postaci traktowane bez szczególnego respektu, a interwencja nadludzkich mocy nie budzi grozy ani nawet zdziwienia. Tyle że u Poderewjanskiego sytuacja jest doprowadzona do jeszcze bardziej wyrazistego absurdu. Prorok Samuel specjalnym młotem psuje urządzenia kolejowe i doprowadza do katastrofy. Nie wiadomo, po co to robi, ale jego końcowa kwestia nie sugeruje głębszego sensu - na przerażenie konduktorki prorok reaguje słowami: „Jaka żeś ty nerwowa, ja pierdolę!”. Chociaż, z drugiej strony, można przypuścić, że boski gniew ma tu coś do rzeczy, skoro ofiarami proroka-chuligana padają obrzydliwie konformistyczni członkowie związku artystów.
Ze znanymi dziełami S. Becketta te utwory kojarzą się nie tylko przez absurdalną akcję. Ważniejsze podobieństwo ujawnia się w obrazie okrutnego bezsensu albo nieudolności ludzkich starań, jakiemu towarzyszą kwestie bohaterów, które rażą nieadekwatnością do przedstawionych sytuacji. Postaci w tych dramatach ograniczają się do serii niepoprawnych banalnych zdań i wulgaryzmów, które mogą znaczyć cokolwiek i nie znaczą w zasadzie nic. Często między nie wplatane są spostrzeżenia w formie, która zdradza pretensje do „wysokiej kultury” np.:
„Głos Alfreda Juchimowicza. Tak wot, moi prijacjelie, jesli s kobietoj abchodzić sje prawidłowo, to ona staje sje już nie kobietoj, a simfonijej, tawo, kak jewo?
Głos Maharycza. Brahmsa.
Głos Alfreda Juchimowicza. W pizdu tego Bramsa!”
Teksty Poderewjanskiego wydają się sugerować, że między serią przekleństw a jakimkolwiek sformułowaniem innego rodzaju nie ma istotnej różnicy, bo wszystkie słowa są tak samo pozbawione wartości. Ta cecha rzeczywiście jest bliska dziełom Becketta (w tym słynnemu „Czekając na Godota”), chociaż u irlandzkiego klasyka teatru absurdu nie mamy do czynienia z takim nagromadzeniem wulgaryzmów jak u Poderewjanskiego. Podobnie jak nieraz robił to Beckett, Poderewjanski miesza wulgaryzmy i niezręczności językowe z „eleganckim” stylem przedstawicieli inteligencji.
W „Snobach” niejaki Pieriec Mojsiejewicz wdaje się w dyskusję o tzw. ambitnym kinie: „Swirydzie Swirydowiczu, niechże pan przestanie, to z drugiego filma! Wogle to radzem panu astawić cało to chujnie i obejrzeć nowyj film Chabibulina. Tu dopiero jest egzystencja, jebać go w pysk i w nos! Pewien człowiek w ogrodzie znalas motyke i dawaj kopać grzondki. Wiesna przeszła – on kopie. Lieto przeszło – on kopie. Jesjeń przeszła – on kopie. To dopiero zajeboza...”. W „Kazce pro riepku” dyskutują naukowcy. Jeden z nich, Afrykan Swirydowicz, ze skromnością komentuje aktualną sytuację: „A smoki katastrofalnie się zmniejszyli, tak że tutaj nawet pański Darwin ni chuja nie wyczai, a co dopiero my.” Oczywiście nie chodzi w tym wszystkim o demaskatorskie pokazanie prawdziwej twarzy inteligencji. Istotne jest to, że w zestawieniu języków narodowych i środowiskowych żaden nie wydaje się lepszy, bardziej komunikatywny, czy sensowny. I oczywiście też nie język jako taki jest winien tragicznej degrengolady świata przedstawionego. Winny jest schemat myślenia, odruch kategoryzowania ludzi, zachowań, narodowości przez proste nazwy - „etykietki”. Ten symboliczno-językowy system jest tak duszny i wszechogarniający, że dławi każdą jaśniejszą myśl, każdą inicjatywę, ale pozostaje niezauważony.
LUDZIE
To rozmaite „etykietki”, również te, które autor sam nadaje, są tu najczarniejszym charakterem. Zwraca uwagę ironia w spisach postaci zamieszczanych na początku każdej sztuki, a które to spisy są już same w sobie parodią literackich charakterystyk. Np. na początku „Snobów” czytamy:
„Pieriec Mojsiejewicz, snob
Swiryd Swirydowicz, snob
Jolina Josypiwna i Elza Pizdauskas, snobichy
Skworcow, prowadzący audycję «W świecie zwierząt»”
W utworach Poderewjanskiego człowiek jest pozbawiony indywidualności i woli. Należy do jakiejś kategorii i w tej przynależności prawie wyczerpuje się jego istnienie.
W „Kacapach” ciekawie ujęte zostały stereotypy dotyczące różnych narodów. Podczas rozmowy dwóch ukraińskich zabijaków, jeden z nich, wspominając swoją podróż do krajów nadbałtyckich, stwierdza, że nikt tam „ni chuja po rusku nie ponimaje”, co najwyraźniej jest dla niego czymś dziwnym i można przypuścić, że nie tylko sam myśli, że mówi po rosyjsku (naprawdę mówi surżykiem), ale właśnie rosyjski uważa za język najbardziej naturalny dla każdego kraju. Wkrótce obaj masakrują grupę „Kacapów”. Trudno podejrzewać zbirów o jakieś ideologiczne pobudki, ich czyn to po prostu głupota i okrucieństwo. Ma się wrażenie, że nienawiść (także wobec Żydów i np. mieszkańców Kaukazu) nie jest tu motywowana niczym konkretnym, że jest to nienawiść nie tyle nawet do Rosjan jako narodu, co do jakichś „Kacapów”, czyli na wpół abstrakcyjnych obcych, mimo że podszyta podświadomym strachem przed imperium.
JAK WIEJSKI MILICJANT CZARTA WYKOŁOWAŁ
Poderewjanski uwielbia kpić z wielkich dzieł. Świat, w jakim żyją bohaterowie tych tekstów, zmienił wielką literaturę w zestaw wyświechtanych klisz nie mających żadnego znaczenia. Nadają się one już tylko do pustych, prymitywnych drwin i... do robienia kariery. W „Ostanowiś, mhnawienje, ty priekrasno!” jednym z bohaterów jest mieszkający w akademiku doktorant literaturoznawstwa piszący rozprawę o Tarasie Szewczence.. Tak przedstawia autor swoich bohaterów:
„Iwan Opanasowicz Charczenko, literaturoznawca,
Hryć Jakowicz Warenyk, toże literaturoznawca,
Czart, transcendentna siła w postaci rogatego piździelca w waciaku, wacianych spodniach i brezentowych butach. Nieśmiertelny.
Dupa – osoba płci żeńskiej.
Słonina, pokarm Iwana Opanasowicza i Hrycia Jakowicza, wypełnia przestrzeń między skórą i mięsem świni, substancja z wyglądu biała, w smaku tłusta.
Portwajn, napój, który Iwan Opanasowicz i Hryć Jakowicz piją rano, w dzień, wieczorem, a także w nocy”.
Młodzi, pochodzący ze wsi naukowcy żłopią wino w towarzystwie czarta, który przebywa w akademiku za ogólnym przyzwoleniem i nie budzi swoją obecnością niczyich emocji. Czart stara się nakłonić literaturoznawców do popełnienia grzechu, ale ci okazują się za leniwi. Kompletny brak woli i zainteresowania czymkolwiek poza alkoholem powstrzymuje ich, mimo usilnych namów Czarta, przed zrobieniem burdy w restauracji, gwałtem i zabójstwem. Zrozpaczona „transcendentna siła” robi wreszcie wyrzuty doktorantowi Iwanowi Opanasowiczowi:
„Czart. A mówiłeś: «Czarciku kochany, zrób mienia młodszym, daj mnie troche pieniendzy i wieprzka daj, i to i tamto, bende tobie po wieczne czasy służyć i wszystkich na amient biez wyjontku ci pod zastaw dam» A samemu tobie ślina z ust ciekła, zębów u ciebie nie było, jeszcze ci w uszach pół kila waty sterczało.
Iwan Opanasowicz. Ni chuja tego nie pamientam, nie było tej chujni.
Czart. No Wania, jakże nie było jeźli właśnie, że było! Mówiłeś: «Ja jak młody bende, to nie bende wiencej nijakiej chujni robić, wstempować do policji, słoniny żryć i takich tam, a bende czitać „Trzy przemiany ducha”(...)». Kto mówił: «Bende czitać Nietschego, a potem priezwycjenżać w sobie pojebańca i pierdolić nocami wilczyce i w Hong Kongu wrednom trawe jarać», co, nie ty? A kto mówił: «Porzucem te chujowe wioske i bendem ananasy i burgunckie napierdalać z manekinnicami w Paryżu i przez nie marność wysiłków zrozumieju». Co, nie ty?”.
Jak się okazuje, podstarzały wiejski policjant miał sporo polotu w swoich marzeniach. Ale wybrał inny cyrograf – z demonem konformizmu. Wybrał drobną karierę i pisanie bez entuzjazmu kolejnej rozprawy o narodowym wieszczu. W tej dusznej atmosferze nikt nie potrafi wyjść poza miałkie schematy, ale jest też pocieszający akcent – komuś zdarza się o tym marzyć i ktoś do tego namawia. Mimo literackiego nawiązania w tytule, ubrany w waciak, pijący na umór i nieźle - lepiej od swoich kompanów-literaturoznawców - władający ukraińszczyzną
Czart nie jest Mefistofelesem z „Fausta”. Przybył za Iwanem Opanasowiczem z ukraińskiej wsi i jako istota nieśmiertelna na pewno pamięta czasy Mikołaja Gogola, który barwnie go opisywał w przesyconych ojczystym folklorem opowiadaniach. Pewnie pamięta też wiejskie przedstawienia, w których występował. Czart samą swoją obecnością daje nadzieję na to, że coś naprawdę ciekawego i pełnego energii ocaleje przynajmniej w przekornej i trochę prostackiej fantazji, która lekceważy wszelkie świętości, jak fantazja Poderewjanskiego.
Autor tekstu jest również autorem przekładu wszystkich przytoczonych fragmentów utworów Poderewjanskiego, przekładów, jak zastrzega, prowizorycznych.