Jutro w Krakowie rozpoczyna się czwarta edycja Festiwalu „Pomosty", tym razem poświęconego współczesnej muzyce duńskiej. Wybór to nie przypadkowy, bowiem kraj ten jest szczególnie zasłużony dla nowoczesnej kompozycji. Działają tam między innymi Pelle Gudmundsen-Holmgreen - twórca na wskroś oryginalnej odmiany minimalizmu - oraz Bent Sorensen, mistrz subtelnego, surrealistycznego malarstwa dźwiękowego. Korzystając z okazji, porozmawiałem z ojcem-założycielem duńskiej awangardy, który osobiście zagości na festiwalu. Konwersacja ze współczesnym kompozytorem nie musi bynajmniej sprowadzać się do wyłuskiwania technicznych szczegółów jego dzieł - Per Nǿrgård okazał się przedstawicielem wymierającego gatunku artysty-mędrca.
Do historii muzyki przeszedł Pan jako wynalazca „serii nieskończonej", czyli swoistego muzycznego fraktala. Tyle tylko, że na ów pomysł wpadł Pan dobre ćwierć wieku przed sformułowaniem matematycznej teorii chaosu. Skąd czerpał Pan inspiracje?
Istota „serii nieskończonej" polega na wyprowadzaniu nieograniczenie złożonej struktury z pojedynczego muzycznego atomu, jakim jest interwał. Ta idea chodziła mi po głowie od wczesnej młodości i zawsze towarzyszył jej silny kontekst kosmologiczny. Przecież wszelkie współczesne koncepcje dotyczące powstania i konstrukcji wszechświata - chociażby teorie Wielkiego Wybuchu czy superstrun - zakładają ową prymarną jedność.
Fraktale są po prostu modelami, które znakomicie nadają się do opisu wielu fenomenów natury. Podobnie „seria nieskończona", w przeciwieństwie do tradycyjnego serializmu, nie stanowiła spekulatywnej konstrukcji, lecz zaledwie próbę formalizacji intuicji zainspirowanej przez otaczającą mnie rzeczywistość.