W pamięci zostają jego fosforyzujące niebieskie oczy, z czasem coraz bardziej zgarbiona sylwetka i niski, chrapliwy głos oraz słynne przeciąganie sylab i rozwibrowane kończące słowa mmm, świdrujące w uszach słuchacza jeszcze długo po tym, jak skończył mówić.
W latach 60. Holoubek był aktorskim rewolucjonistą. Walczył ze sztucznością: tymi wszystkimi dolepianymi wąsami i brodami, doczepianymi brzuchami, perukami, a także z mizdrzeniem się do widowni. Jeszcze ważniejsze było inteligenckie podejście do słowa - słuchając go miało się wrażenie, że wygłaszane kwestie dogłębnie przemyślał, przepuścił przez siebie i dzieli się z widzem osobistymi wnioskami i wątpliwościami. Szybko okrzyknięto go uosobieniem inteligenta swoich czasów, reprezentantem swojego pokolenia. Andrzej Kijowski pisał w 1960 roku: Holoubek „zagra każdą rolę z wyjątkiem amantów i hetmanów, każdą rolę, w której będzie chociaż cień dwuznaczności, paradoksu, groteski lub tragizmu, w każdej z tych ról będzie jeden i ten sam. Lecz nie jest to jedność maniery, jest to jedność psychologiczna, która zostaje zachowana we wszystkich wcieleniach. (...) Swoją własną, najbardziej własną i najbardziej intymną problematykę znajduje na scenie, w grze (...); zadaje sobie i tym, co patrzą na niego, to proste pytanie: kim właściwie jestem?".
Apogeum jego drogi stała się rola Gustawa - Konrada w „Dziadach" wystawionych przez Kazimierza Dejmka w 1967 r. Zdania na temat samego przedstawienia są podzielone, jednak co do roli Holoubka panuje powszechna zgoda: urodził się, żeby wygłosić Wielką Improwizację. Zbigniew Raszewski, wybitny historyk teatru, pisał po premierze „Dziadów": „Gdyby jakiś inny aktor grał Konrada, może by publiczność nie odnosiła tego wszystkiego do siebie z taką ochotą.