
Andrzej Łapicki. Fot. Tadeusz Późniak
Początek III Rzeczpospolitej nie najlepiej wróżył twórcom czynnym w minionej epoce. Zamilkli cenieni jeszcze niedawno pisarze, jedni z własnej woli (jak choćby Tadeusz Konwicki), inni z konieczności, o czym wiele mogliby opowiedzieć redaktorzy nowych wydawnictw oddalający ze wstrętem rękopisy niezasługujące ich zdaniem na druk w odmienionej rzeczywistości. Na licznych festiwalach filmowych tryumfy święciło kino coraz to nowszych roczników, nie wspominając o teatrze, gdzie litościwie pozwolono pracować kilku starym mistrzom, podczas gdy resztę scen wzięli w swe ręce niedawni debiutanci. „Młody je... starego!” – napisał nie tak dawno bardzo ambitny twórca w manifeście skierowanym do załogi stołecznego Teatru Powszechnego, co wielu oburzyło, lecz niesłusznie. Autor owych słów zdobył się bowiem na szczerość, której mogliby mu zazdrościć podobnie myślący rówieśnicy.
W ostatnim czasie coś się jednak zaczyna zmieniać. Przypomnijmy choćby kilka największych wydarzeń kulturalnych minionych miesięcy. Nominowany do Oscara film o Katyniu nakręcił Andrzej Wajda. Drugą już Nike za najlepszą książkę roku dostał Wiesław Myśliwski. Pierwszą powieść o Jedwabnem („Pingpongista”) napisał Józef Hen. Na ostatnim festiwalu w Gdyni nagrodę za najlepszą rolę dostała Danuta Szaflarska. W „Iwanowie” Czechowa, którego premiera odbyła się właśnie w Teatrze Narodowym, po latach przerwy pokazał się na scenie Andrzej Łapicki, i był to powrót w wielkim stylu.