Kultura

Tragiczny, ale ciągle komiczny

Woody Allen zmienia tonację swoich filmów na coraz posępniejszą, czego dowodem wchodzący na nasze ekrany „Sen Kasandry”. Za to humor wyostrza na papierze, pisząc surrealistyczne opowiadania. Właśnie trafiła do księgarń „Czysta anarchia”, której czytanie to czysta przyjemność.

Powtarzając się i kręcąc z roku na rok coraz bardziej puste komedie, Allen przekonał się, że wszystkiemu winien jest on sam. Fot. GAMMA / BEW  

Allen wielokrotnie zapowiadał, że kiedy zmęczy go już robienie filmów i nie będzie miał motywacji, by stawać przed i za kamerą, przejdzie na emeryturę i zacznie pisać książki. Ten czas nieubłaganie się zbliża. 73-letni komik, choć nadal w pełni sił twórczych, coraz rzadziej pokazuje się na ekranie w roli, z której go najlepiej pamiętamy: wiecznie sfrustrowanego nowojorczyka, zabawnie komentującego swoje seksualne obsesje. Względnie neurotyka bezlitośnie obnażającego jałowe próby dotarcia do – jak to zgrabnie ujął w wydanym właśnie zbiorku mikroopowiadań „Czysta anarchia” – pełni źródła objawienia.

Odkąd wyprowadził się z Manhattanu, zamieszkał w Londynie i regularnie zaczął kręcić filmy w Europie, woli pozostawać w cieniu. Jeśli już siebie obsadza, to najwyżej w drugim szeregu, w epizodach. Naturalnie nie w charakterze użalającego się nad sobą posmutniałego nieudacznika, tylko tryskającego energią i pomysłami mentora, przewodnika zagubionych, perwersyjnych owieczek. Takich na przykład jak zniewalająca urokiem i seksapilem Scarlett Johansson.

Wyrafinowane poczucie humoru Allena, z precyzją tropiącego w kinie własne kompleksy i absurdy świata, ostatnio trochę go niestety zawodziło. Dowodem spektakularna klapa „Scoop – Gorący temat”, błahostki, w której zagrał magika o pseudonimie Wielki Splendini.

Polityka 17.2008 (2651) z dnia 26.04.2008; Kultura; s. 66
Reklama