Stare panny zapisały się gdzieś na marginesie dziejów jako najbardziej odstręczające, godne pożałowania istoty. Opisywano je jako „uschnięte drzewa”, „naczynia wypełnione kwasem”, przedstawiano jako problem społeczny. W połowie XIX w. w Anglii planowano nawet masową wywózkę starych panien do kolonii. Plan się nie powiódł, ale często wspominany jest dziś w literaturze feministycznej jako przejaw skrajnej mizoginii minionych wieków.
W Polsce stara panna wyglądać może jak sczerniałe, spracowane, poczciwe kobiecisko zanoszące się kaszlem, czyli Marta z „Nad Niemnem”. Albo – nie zapominajmy – sama Eliza Orzeszkowa. Większość dawnych pisarek, na czele z Jane Austen, zalicza się do tego prześladowanego grona. Nawet jeśli twierdzenie o całkowitej marginalizacji samotnych kobiet w kulturze jest przesadzone, na pewno rosnących rzesz samodzielnych, mobilnych i aktywnych zawodowo obywatelek nie może dziś zadowolić XIX-wieczna opowieść o tragedii staropanieństwa, wyschniętym sercu i zmarnowanym życiu. Problem jednak w tym, że innych opowieści wciąż znamy bardzo niewiele. Zgodzić się należy z Carol Clewlow, która pisze, że heteroseksualna singielka w średnim wieku to figura znacznie mniej upolityczniona niż lesbijka, niż gej, niż kobieta w wieku reprodukcyjnym. Jej zasadniczy atrybut to niewidzialność.
Singielki nie są z kosmosu
Tymczasem – jak pisze amerykańska socjolożka Ellen Kay Trimberger, autorka książki „Nowa singielka” – w 2000 r. w Stanach Zjednoczonych 38 mln kobiet żyło bez partnerów, z czego 12 mln przekroczyło 45 rok życia. W Polsce, gdzie według danych GUS 26 proc. wszystkich gospodarstw domowych to gospodarstwa jednoosobowe, a sondaże opinii pokazują, że nawet jedna trzecia pytanych kobiet skłonna jest wyobrażać sobie własną przyszłość jako dalsze życie w pojedynkę – nietrudno przewidzieć rosnącą liczbę nowych singielek.