Kultura

Wszystko jest mową

Rozmowa z Wiesławem Myśliwskim

O powieści 'Kamień na kamieniu'

Katarzyna Janowska: – Fanfary towarzyszyły ukazaniu się powieści „Kamień na kamieniu”. Henryk Bereza i Jerzy Lisowski napisali o niej, że jest to arcydzieło na miarę światową, i wydrukowali w odcinkach w „Twórczości”. W tekstach z tamtego czasu można wyczytać, że niektórzy koledzy po piórze z trudem znosili entuzjazm krytyków wywołany pańską powieścią. Czy pan był zaskoczony tym, co działo się wokół książki?

Wiesław Myśliwski: – Bereza przyjechał do mnie i przeczytał mi to, co napisał o mojej książce. Był wzruszony, a ja kompletnie zaskoczony, tym bardziej że on był oszczędny w pochwałach i niesłychanie odpowiedzialny za to, co pisze. Czułem jakiś rodzaj niedowiary, jak zawsze zresztą. Nie wierzyć sobie to jest upoważnienie do tego, że można pisać. Rezonans tej książki przeszedł moje oczekiwania. Uważałem, że jak nakład wyniesie 30 tys., to będę usatysfakcjonowany.

Tymczasem PIW wydał od razu 50 tys. Nakład sprzedał się w ciągu dwóch miesięcy. Pod księgarnią PIW ustawiały się kolejki. Do pochwał Berezy dołączył Stefan Żółkiewski, który też uznał powieść za arcydzieło. Wiedział pan, co się dzieje?

Jan Bijak, ówczesny redaktor naczelny „Polityki”, zadzwonił do mnie i powiedział, żebym poszedł zobaczyć kolejki pod PIW, ale nie poszedłem. Przyjęcie powieści wprowadziło mnie w stan nierzeczywisty. Próbowałem zrozumieć, o co z tym „Kamieniem” chodzi. Docierały do mnie opowieści o ludziach, dla których moja książka była podporą w chwilach ostatecznych. Pamiętam, że po spotkaniu autorskim we Wrocławiu podeszła do mnie młoda pani, która powiedziała, że działała w Solidarności i że po stanie wojennym wyjechała z Polski. Ktoś jej wysłał „Kamień na kamieniu”. Po przeczytaniu powieści zdecydowała, że wraca do Polski.

Był rok 1984, pusty czas po stanie wojennym, marazm, poczucie, że po karnawale nastał okres wielkiej smuty.

Politycznie czas był fatalny. Myślałem nawet, że w niewłaściwym momencie wydałem książkę. Ale okazało się, że przeciwnie. W okresie rozbicia po stanie wojennym ludzie szukali jakiegoś punktu odniesienia, a może i pocieszenia w swoich dramatach.

Daje pan w powieści obraz chłopskiego świata. To świat, z którego wywodziła się większość polskiej inteligencji, świat swojski, znany, z wyraźnie zakreśloną hierarchią wartości. Może to jest odpowiedź na pytania, które postawiła „Polityka” krytykom ponad 20 lat temu: Co sprawiło, że powieść Myśliwskiego wzbudza emocje na długo przed jej opublikowaniem?

Bohater – silny człowiek, który przemaga wszystko, z czym go życie zderza. Radzi sobie w najbardziej drastycznych sytuacjach. Ale też w końcu musi się z pokorą zgodzić na swój los.

A ja tę książkę czytałam jako opowieść o klęsce. Pańskiemu bohaterowi życie przeciekło między palcami. Na jego oczach rozsypuje się świat tradycyjnej wsi. Stare znika, a nowego nie widać.

To prawda. Ale czy rzeczywiście ponosi klęskę? Nie tylko zmaga się ze wszystkimi przeciwnościami, ale i dochowuje wierności istotnym wartościom. Zostaje na ojcowiźnie, opiekuje się do końca starymi rodzicami, a przede wszystkim przywiezionym mu z miasta nieszczęśliwym i chorym bratem, który przed laty był, należy się domyślać, ważną osobistością partyjną. I co ważne, te wszystkie jego przejścia pozwalają mu zyskać świadomość swojego losu. Świadomość również tego, że wraz z nim kończy się jakiś świat. Znacząca jest scena przejazdu przez ruchliwą szosę. Chłopi stoją przy swoich furmankach i czekają, aż przejadą samochody. Szymek nie chce czekać. Chce się wyrwać z tragicznego namaszczenia charakterystycznego dla całego stanu chłopskiego, z charakterystycznej pokornej cierpliwości. I tak zawsze szamoce się z losem, nie poddaje się. Jest partyzantem, fryzjerem, milicjantem, urzędnikiem państwowym. Udziela ślubów, mówi ludziom o szczęściu, choć, jak zauważa, nic o szczęściu nie wie.

Klęskę ponoszą z pewnością ci, którzy znikają za widnokręgiem. Porzucają swoje miejsce.

Miejsce, a nie ziemię, bo mit ziemi jako przestrzeni mitycznej uległ degradacji znacznie wcześniej. Młodzi buntowali się przeciwko niemu. Zostało miejsce, którego rola w życiu człowieka jest charakterystyczna nie tylko dla kultury chłopskiej. Tak się zastanawiam, czy człowiek współczesny odnajdzie kiedyś swoje miejsce, od którego teraz ucieka. Świat jest dzisiaj zaludniony nomadami. Wszyscy są w ruchu, chcą gdzieś jechać, bolą ich własne domy. Ta ucieczka, w moim przekonaniu, jest podszyta lękiem metafizycznym, lękiem przed bliżej nieokreśloną, ale być może przeczuwaną katastrofą, a przede wszystkim lękiem przed śmiercią, która jak nigdy przedtem stała się dotkliwością naszej świadomości. Kultura chłopska znajdowała sposoby na śmierć, obłaskawiała człowieka ze śmiercią jako czymś naturalnym.

No tak, bohater przez całą powieść buduje grób, który ma pomieścić również najbliższych rozrzuconych po świecie. Dużo czasu potrzebował pan na napisanie „Kamienia na kamieniu”? Miał pan kłopot z tą książką?

Miałem. Zmieniałem w tym czasie pracę. Zakładałem pismo „Regiony”. „Kamień na kamieniu” pisałem i nie pisałem. Przerywałem pisanie na wiele miesięcy, a powroty do prozy po tak długim czasie oznaczają rozpoczęcie pracy na nowo.

Nie wychodziła mi ta książka. Napisałem pierwszą wersję, która mi się zupełnie nie podobała. Zawsze zresztą mam kłopoty z pierwszą wersją. Piszę drugą, a czasami i trzecią. Pierwsza jest żywiołem, który człowieka przygniata. Jest się w środku i nie wie się, co z tym wszystkim zrobić. Dopiero kiedy się to ogarnie, widać, czego brakuje. Zyskuje się dystans. Ale w tym przypadku kłopot był większy, bo od świata, który chciałem opisać, odstałem wiele lat wcześniej. Rekonstruując go, nie mogłem popełnić żadnego błędu.

W jakim sensie nie mógł pan sobie pozwolić na błąd?

W żadnym: historycznym, społecznym, psychologicznym, a nade wszystko językowym, bo od języka zależy świat, który się opisuje. Staram się w swojej narracji być konkretny. Z konkretów buduję metafory. Ta książka jest nasycona konkretem, ponieważ dzięki konkretowi świat przedstawiony staje się wiarygodny. Ja to niby wszystko w sobie miałem, a właściwie odkryłem w sobie.

Nie przypuszczałem, że stać mnie na rekonstrukcję świata, który znałem tylko z dzieciństwa. Opuściłem wieś dość wcześnie. Dlatego wymagało to ode mnie szczególnej czujności. Jedyna rzecz, jaką sprawdziłem, to były części wozu chłopskiego. Okazało się, że nie zrobiłem żadnego błędu. Z zakamarków pamięci, pod wpływem wewnętrznego ciśnienia, wydobywałem z siebie szczegóły, o których nie sądziłem, że je pamiętam.

Interesujący jest język powieści. Nie pisze pan gwarą, lecz językiem, który jest odbiciem mentalności bohaterów, oddaje ich stosunek do świata.

Nie interesowało mnie nigdy odtwarzanie jakiejkolwiek gwary. Interesował mnie duch języka chłopskiego. Czułem, że ten język jest istotny w swojej głębi i istotny w ogóle dla języka polskiego. Chłopi zawsze mówili po polsku. Był to jedyny stan społeczny, który nigdy nie wyszedł poza język polski. W związku z tym w ich języku nawarstwiały się przez wieki rzeczy istotne nie tylko z punktu widzenia słownictwa, frazeologii itp., ale możliwości kreacyjnych.

W jednym z tekstów o kulturze chłopskiej napisał pan, że chłop był wolny w języku. „Kamień na kamieniu” kończy się pochwałą słów, wiarą w ich moc: „...Życie ludzkie od słów się zaczyna i na słowach się kończy…”.

Niewolni we wszystkim byli całkowicie wolni w języku. Nie krępowały ich żadne zasady, ograniczenia słownikowe, leksykalne. Mówili, jak umieli, jak im dyktowała tradycja, język ich domów, wsi, w której się wychowali. W dzieciństwie spotykałem wynalazców językowych, nieświadomych zresztą swojej wynalazczości, ponieważ kultura chłopska nie miała świadomości sztuki, a tym bardziej języka jako sztuki. Chłopi nigdy nie byli bezradni w języku. Mówili oszczędnie, ponieważ każde zdanie uważali za czyn. Trudno nam sobie dzisiaj wyobrazić, czym jest język dla człowieka, który nie zna pisma, dla którego wszystko jest mową, dla którego słowo ma rangę umowy. Jak się wejdzie w ten świat, nieskażony pismem, to się widzi, jakie są ogromne możliwości twórcze w języku. Kiedy pisałem „Kamień na kamieniu”, zdałem sobie sprawę, że to nie będzie opisanie kawałka świata. Musiałem ten świat wyprowadzić z mowy, opisać w języku, w którym żyją bohaterowie.

Nowością było opisanie przez pana udziału chłopów w wojnie. Wcześniej zrobił to tylko Tadeusz Nowak w „A jak królem, a jak katem będziesz”. Wojna nie była chłopskim żywiołem, ale wbrew powszechnym wyobrażeniom chłopi brali w niej udział.

A wie pani, że chłopi stanowili większą część oddziałów leśnych AK, chociaż mieli własną organizację Bataliony Chłopskie? Udział chłopów w ruchu oporu był ostatnim etapem na trudnej drodze do pełni świadomości narodowej.

O „Kamieniu” pisano, że jest utrwaleniem kultury chłopskiej na wszystkich wyobrażalnych planach intelektualnych i że na pańskiej powieści kończy się nurt chłopski w literaturze.

Nurt się skończył znacznie wcześniej. Przeżywał swoje apogeum na przełomie lat 60. i 70. Potem trudno już mówić o nurcie, bo każdy poszedł w swoją stronę. Zresztą różnice między pisarzami i ich stosunkiem do kultury chłopskiej były zawsze dość znaczne. „Kamień na kamieniu” był zatem powieścią postnurtową. Ukazał się przecież w latach 80. Pisałem ją ze świadomością dokonań literackich tego nurtu. Może to mi pozwoliło osiągnąć dystans do tego chłopskiego świata, który chciałem opisać? Zdobyć się na humor, na pokazanie różnych absurdów, paradoksów.

I na koniec: skąd ten tytuł „Kamień na kamieniu”?

Z pieśni: „Kamień na kamieniu/Na kamieniu kamień/A na tym kamieniu/Jeszcze jeden kamień...”. Ta pieśń jest całym światem. Jest syntezą metaforyczności chłopskiego języka. Julian Przyboś włączył ją do antologii najpiękniejszych poezji chłopskich pt. „Jabłoneczka”. Ale w antologii pieśń miała tylko dwie zwrotki. Kiedyś w moich rodzinnych Dwikozach miejscowy chór zaśpiewał mi ją i w jego wykonaniu miała ona kilka zwrotek. Na moje ucho nie były to podróbki. Miały tę samą autentyczność, co dwie zwrotki przytoczone przez Przybosia. Ta pieśń przyświecała mi w trakcie pisania książki. Chciałem jej sprostać.


SKLEP INTERNETOWY POLITYKI 

 


 

Polityka 50.2008 (2684) z dnia 13.12.2008; Kultura; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszystko jest mową"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną