Joanna Wojdas: Zaczynając w 2002 roku mieliście wizję stworzenia wielkiego festiwalu na wzór tych zachodnioeuropejskich?
Mikołaj Ziółkowski: Taki plan istniał od początku, natomiast sama droga realizacji to już kwestia organicznego rozwoju, małych kroków i rozbudowywania formuły rok po roku. Postanowiliśmy rosnąć wraz z publicznością. Myślę, że obecnie osiągnęliśmy założony poziom.
A gdyby miał Pan porównać w liczbach Open'er z 2002 roku i Open'er z 2009 roku?
Liczba scen z dwóch wzrosła do siedmiu. Przestrzeń ponad dwudziestokrotnie. Ilość publiczności - dwudziestokrotnie większa. W tym roku przy festiwalu pracuje trzy tysiące osób. Kilkukrotny wzrost na wszystkich poziomach.
Wiele tego typu inicjatyw upada. Co sprawiło, że Open'er przetrwał, rozwija się i to w spektakularny sposób? Kwestie ekonomiczne, marketing, podpatrywanie innych festiwali, atrakcyjny program dla masowego odbiorcy?
Wszystkie te czynniki. Przede wszystkim wizja, plan i strategia. Ale poparta cierpliwością i ogromną, wieloletnią pracą. Dzięki temu po ośmiu latach osiągnęliśmy zamierzony cel. Ponadto oczywiście znajomość rynku muzycznego i trendów, wieloletnia strategia marketingowa, śledzenie potrzeb publiczności, czerpanie z dobrych przykładów ze świata.