Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Pomieszało się

Rozmowa z Wimem Wendersem

Fot. Patrik Tschudin, Wiki, CC by SA Fot. Patrik Tschudin, Wiki, CC by SA
Rozmowa z niemieckim reżyserem Wimem Wendersem, autorem wchodzącego na nasze ekrany filmu 'Spotkanie w Palermo'

Janusz Wróblewski: – Dedykował pan swój film Bergmanowi i Antonioniemu. Czy oprócz symbolicznego hołdu złożonego ich twórczości kryje się za tym jakiś głębiej ukryty zamysł?

Wim Wenders: – Na początku zdjęć do „Spotkania w Palermo”, gdy zacząłem mieć wątpliwości, czy rozwijam tę historię we właściwym kierunku, zmarł Bergman. Nie byłem w stanie dalej pracować. Poszedłem na długi spacer do Gangi, małego miasteczka, skąd widać Etnę. Usiadłem na ławeczce obok jakiegoś emeryta, który wiedział lepiej ode mnie, kim jest autor „Siódmej pieczęci”. Przegadaliśmy całą noc. Nad ranem zatrzymał mnie na skrzyżowaniu policjant. Pomyślałem, że pewnie nie zauważyłem zmiany świateł, gdy on smutnym głosem poinformował mnie, że Antonioni nie żyje. Mogło się to wydarzyć wszędzie, tylko nie w tej prowincjonalnej mieścinie z kilkoma tysiącami mieszkańców, położonej gdzieś w głębi północno-wschodniej Sycylii.

Pan się przyjaźnił z Antonionim…

Na kilka dni przed śmiercią Michelangelo dzwonił do mnie, mając nadzieję na wyreżyserowanie ostatniego w swoim życiu filmu. Myślał o scenariuszu, który roboczo zatytułował „Etna”. Chciał mi go wysłać. Kilka lat temu pomogłem mu nakręcić „Po tamtej stronie chmur”. Byłem jego asystentem. Moja obecność stanowiła gwarancję dla producentów, że w razie jakiegoś nieszczęścia dzieło zostanie dokończone. Podobnie miało być i tym razem. Kilka tygodni wcześniej odwiedziłem go w domu. Był w doskonałej formie. Malował po 10 godzin dziennie. Prawą rękę miał całkowicie sprawną. Wierzył, że jeszcze wróci na plan.

Jak te dwie śmierci wpłynęły na kształt pańskiego filmu?

Pisząc scenariusz miałem w głowie tylko ogólny zarys fabuły.

Reklama