Mało kto pamięta, że 19 lat po premierze filmu „Osiem i pół” Felliniego (jak pisano „spektaklu duszy, cyrku, obsesji, kompleksów i pragnień”) film doczekał się powszechnie chwalonej wersji musicalowej, którą wystawiono m.in. w dwóch teatrach na Broadwayu w sumie ponad tysiąc razy. Rolę Mastroianniego, czyli sławnego reżysera przechodzącego kryzys wieku średniego, nieradzącego sobie z potężnym załamaniem twórczym, grali porywająco ponoć Raul Julia i Antonio Banderas.
Fellini zezwolił na liczne zmiany scenariuszowe, m.in. na przeniesienie akcji z nadmorskiego uzdrowiska do Wenecji oraz zwiększenie liczby kobiet w otoczeniu bohatera, pod warunkiem wycofania swojego nazwiska z afisza oraz zmiany tytułu. Stąd Dziewięć.
Hollywoodzka ekranizacja broadwayowskiego widowiska trzyma się wiernie libretta sztuki, a zarazem stanowi hołd złożony maestro (zdjęcia kręcono w rzymskiej Cinecitta). Czy odniesie oszałamiający sukces w kinach, należy raczej wątpić. Rob Marshall („Chicago”) zrobił wprawdzie wszystko, by olśnić publiczność, efekt jest jednak mizerny. W egocentrycznego reżysera wciela się mówiący z włoskim akcentem Daniel Day-Lewis, aktor legenda o wcale nie mniejszej charyzmie niż Mastroianni, tu jednak wyraźnie zagubiony, niepotrafiący wydobyć dramatu niemożności i nieautentyczności bohatera. Guido w jego wykonaniu jest kabotynem, bawidamkiem uginającym się pod ciężarem swego geniuszu, zupełnie nieprzekonującym jako wypalony artysta. Towarzyszą mu piękne, wybitnie utalentowane aktorki z oscarowym dorobkiem, m.in. Francuzka Marion Cotillard (żona), Penélope Cruz (kochanka) i Nicole Kidman (muza Claudia). Cóż z tego, skoro nie mają okazji zaprezentować swoich umiejętności.
Pod względem choreograficznym i muzycznym jest to widowisko nad wyraz skromne i nienowoczesne.