Aż sześć nominacji do Oscara, gdyby zaś Amerykańska Akademia nagradzała za casting, byłoby z pewnością o jedno wyróżnienie więcej. Proszę zwrócić uwagę na twarze osób, które mają nieprzyjemność spotkać się z głównym bohaterem filmu Jasona Reitmana i wysłuchać formułki, że właśnie zostały wylane z pracy, ale właściwie powinny się cieszyć, gdyż zaczynają nowy etap kariery. Pojawiają się na chwilę, niektórzy zdążą tylko wyksztusić retoryczne pytanie w stylu „I co ja teraz powiem dzieciom?”, a wydaje nam się, że dowiedzieliśmy się o nich naprawdę dużo.
Prawdziwy popis daje jednak trójka głównych wykonawców, za co każde z nich dostało oscarową nominację. W roli głównej George Clooney, grający lidera agencji trudniącej się na zlecenie podupadających firm zwalnianiem ludzi. Lata z podręcznym bagażem od miasta do miasta, bijąc rekordy przelotów, stąd tytuł „W chmurach” (w oryginale „Up in the air”), w którym jest pewna dwuznaczność: nasz bohater oderwał się od ziemi, nie założył rodziny, nie ma nawet własnego domu, żyje w przelocie, nawiązując hotelowe romanse, np. z tajemniczą kobietą (Vera Farmiga), która jednak, jak się okaże, nie pochodzi z tej samej co on planety.
W pracy też nastąpi komplikacja. Zjawia się bowiem nowa, młoda siła, niezwykle przebojowa dziewczyna (Anna Kendrick), która zgłasza racjonalizatorski pomysł, by nie fatygować się niepotrzebnie do odległych miejscowości, lecz zwalniać przez Skype’a. Nie zapominajmy jednak, że to film amerykański, w dodatku powstały w czasie kryzysowym, więc w finale musi nastąpić dość gwałtowny zwrot akcji, tak by widz wyszedł z kina z wiarą, że jutro może być piękniejsze niż dzisiaj.
I jeszcze moja ulubiona scena: Clooney jedzie na wesele córki swej siostry, a na miejscu okazuje się, że w przeddzień ślubu narzeczony spanikował.