Kino samurajskie kojarzy się głównie z wybitnymi dokonaniami Kurosawy i Kobayashiego. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku był to jednak gatunek uprawiany masowo, o czym często zapominamy, bo do Polski filmy te nie docierały. Niewidomy masażysta Zatoichi, ronin Sanjuro, wojowniczy Hanzo to w Japonii postacie równie popularne jak Bond czy Brudny Harry.
Czarno-biały samurajski epos „Kill” Kihachi Okamoto z 1968 r. (wydany właśnie na DVD w serii Azjamania) łączy klasyczną formułę kina walki z elementami spaghetti westernu. Jego bohaterem jest samotny samuraj wplątany w krwawe rozgrywki pomiędzy stronnikami zamordowanego gubernatora a żądnymi władzy gangsterami. Akcja toczy się w plenerze, scenografia przypomina wiejskie zgliszcza po wybuchu bomby atomowej, reżyser nie oszczędza widoku odcinanych palców ani dłoni.
Nie jest to dzieło dorównujące jakością „Buntowi” czy „Siedmiu samurajom”, ale na swój sposób satysfakcjonujące. Jego największą atrakcją są zdjęcia i montaż.