Dość łamania praw natury. Dość szumowin. Obcy to wróg, zanim jeszcze go poznałem. Nie mam nic przeciwko Arabom. Ich obecność tutaj jest nienaturalna”. Debiutant Nicolo Donato bardzo trafnie uchwycił w „Braterstwie” demagogiczną siłę przyciągania neonazistowskich sloganów. Młodzi duńscy bojówkarze, wyznawcy narodowego socjalizmu i Hitlera, marzą w jego filmie, by oczyścić Europę z „muzułmańskiej hołoty i pedałów”. Organizują marsze z pochodniami, rozrzucają rasistowskie ulotki, masakrują „odmieńców”. Miarą ich sukcesów są alarmistyczne artykuły w lokalnej prasie, które, demonizując ekscesy, podnoszą w oczach opinii publicznej zagrożenie ze strony nielegalnej ekstremistycznej organizacji.
Przewrotność dramaturgicznego pomysłu polega na tym, że ten zatęchły, obłędny świat ukazano z perspektywy geja wstępującego do faszystowskiej grupy. Jednak nie po to, by dać wyraz swoim paranoicznym poglądom, lecz by potwierdzić własną męskość. Thure Lindhardt gra zbuntowanego, inteligentnego dwudziestolatka, szukającego emocjonalnego wsparcia w zamkniętej społeczności. Nie wierzy w idiotyczne hasła o eksterminacji „arabusów-darmozjadów”, które sam wymyśla, ale odpowiada mu kult siły, dyscyplina, męskie towarzystwo. Przyjaźń z jednym z członków neonazistowskiej organizacji (David Dencik) kończy się namiętnym romansem, doprowadzając do nieuniknionego konfliktu wartości. Co wybrać: braterstwo czy miłość? Z nachalną, moralizatorską publicystyką film nie ma wiele wspólnego. Przeciwnie. Stawia widza w dość niekomfortowym położeniu, niepostrzeżenie wymuszając na nim rolę adwokata diabła.
Braterstwo, reż. Nicolo Donato, prod. Dania, 97 min