Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Film

Grecja błyszczy w kinie

Recenzja filmu: "Attenberg", reż. Athina Rachel Tsangari

Evangelia Randou i Ariane Labed jako przyjaciółki trenujące pocałunek Evangelia Randou i Ariane Labed jako przyjaciółki trenujące pocałunek Gutek Film / materiały prasowe
Najbardziej dziwaczny film, jaki wyprodukowano w ostatnich latach (nie licząc „Inland Empire” Lyncha, z którym nic go nie łączy).

Kraj przeżywa zapaść, tymczasem kino w Grecji rozkwita. Dowodem „Attenberg” Athiny Rachel Tsangari – bodaj najbardziej dziwaczny film, jaki wyprodukowano w ostatnich latach (nie licząc „Inland Empire” Lyncha, z którym nic go nie łączy). Brzydkie, industrialne, wyludnione pejzaże słonecznego południa pełnią tu funkcję metafory minionego wieku – tego „toksycznego odpadu modernizmu”, jak podsumowuje żegnający się ze światem, umierający na raka architekt. Jego 23-letnia córka (pracująca jako kierowca w fabryce) wie, że religia to oszustwo, i podziela wiarę ojca, że po śmierci czeka go „olbrzymia ciepła cipa, która go wessie”. Woli więc uczyć się człowieczeństwa od goryli sfilmowanych przez sir Davida Attenborougha w słynnej serii przyrodniczych dokumentów oraz od Monty Pythona. Tam przynajmniej odnajduje jakieś spontaniczne odruchy, których w obojętnej mechanicznej rzeczywistości brakuje.

Historia jej erotycznego wtajemniczenia jest kolejnym surrealistycznym popisem wyobraźni reżyserki, która przedstawia seks jako szalenie nudne, obrzydliwe i niebudzące pożądania zjawisko. Mężczyzna i kobieta to jakby dwie obce planety przyciągające się bardziej siłą grawitacji niż emocji. W kolejnej groteskowej scenie – godnej Buńuela albo Jarmuscha – ojciec z pietyzmem przekazuje kilka pamiątkowych przedmiotów, które córka ma zachować po jego odejściu. To bezużyteczny kątomierz oraz nowiutka szczotka zmiotka.

Tym, co wprawia w osłupienie jeszcze bardziej, jest forma „Attenberg”, wcale nieprzypominająca czarnej komedii. To beznamiętny hiperrealistyczny quasi-dokument. Aktorzy wygłaszają swoje kwestie „na zimno”, jak manekiny, bez grania czegokolwiek. Od czasu Antonioniego nie było chyba w kinie europejskim tak odważnego eksperymentu, starającego się dosadniej wyrazić poczucie alienacji.

Polityka 48.2011 (2835) z dnia 23.11.2011; Afisz. Premiery; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Grecja błyszczy w kinie"
Reklama