Podzielne tylko przez jeden i siebie
Recenzja filmu: "Samotność liczb pierwszych", reż. Saverio Costanzo
Ekranizacja znanej również w Polsce, popularnej powieści napisanej przez 26-letniego Włocha Paolo Giordano „Samotność liczb pierwszych” nie jest tak poruszająca jak literacki oryginał, ale dotyka czegoś ważnego. Rzecz jest o osamotnieniu, dysfunkcjonalności i nieumiejętności okazywania uczuć na skutek traumy wyniesionej z dzieciństwa. Grana przez Albę Rohrwacher 30-letnia malarka i fotografka cudem przeżyła poważny wypadek na stoku narciarskim, od tego czasu kuleje, a jej kalectwo nie budziło raczej litości rówieśniczek. Drugim nieszczęśliwym bohaterem filmu jest nieprzeciętnie uzdolniony fizyk (Luca Marinelli), nieustannie obwiniający się o tragiczną śmierć upośledzonej umysłowo siostry bliźniaczki, którą w wieku ośmiu lat pozostawił bez opieki na ławce w parku.
Rozgrywający się równolegle w trzech wymiarach czasowych dramat psychologiczny Saverio Constanzo powraca do smutnej przeszłości, zahacza o czas licealnej udręki, główny ciężar kładzie jednak na rozwoju wątłej, ale decydującej o życiu emocjonalnym, relacji, jaką ta para zdołała między sobą zawiązać. Od pierwszej chwili, kiedy spotkali się na szkolnym korytarzu, wiadomo, co ich ku sobie przyciąga. Gorzej, że nie przekłada się to na głębsze doznania widzów. W akademickich obrazach brakuje tajemnicy, wieje od nich chłodem. Dystans w ukazywaniu poszczególnych etapów znajomości nie pomaga przejąć się problemami. Obronną ręką wychodzi z tej kombinacji jedynie ofiarna rola Alby Rohrwacher, za którą słusznie została nagrodzona na ostatnim festiwalu w Wenecji.
Samotność liczb pierwszych, reż. Saverio Costanzo, prod. Włochy, Niemcy, Francja, 118 min