Wielkie interesy kręcili wtedy powszechnie podziwiani artyści biznesu w stylu Bagsika i Gąsiorowskiego, tymczasem senne nadgraniczne miejscowości na Dolnym Śląsku poddawały się władzy miejscowych bonzo zajmujących się przerzutem z Niemiec brakujących dóbr luksusowych (np. kradzionych adidasów i papierosów). W komedii Mularuka zapyziałą wiochę na zachodzie kraju przed nieuchronnym upadkiem, czyli pogrążeniem się w nicnierobieniu, ratuje zuchwały nastolatek (Jakub Gierszał), który za radą energicznej ciotki-burdelmamy (Katarzyna Figura) uczy się fachu złodzieja. Specjalizuje się w ciuchach, ale nie gardzi też lodówkami czy perfumami, które potem rozdaje na prawo i lewo, podnosząc niebotycznie poziom życia nadodrzańskiej mieściny. Kryminalny proceder, prowadzony z błogosławieństwem lokalnych władz w ramach wyrównywania rachunków za krzywdę wojenną, kwitnie, dopóki nie pojawi się groźny konkurent: rosyjska mafia.
Mularuk waha się między dwoma biegunami. Wykorzystuje westernowy schemat, aby pobawić się nawiązaniami m.in. do klasycznego filmu Delmera Davesa „15.10 do Yumy” oraz parodią „Ojca chrzestnego”. Robi to jednak dość topornie i niezbyt dowcipnie, zamiast do finezyjnej, postmodernistycznej gry „Yuma” upodabnia się do rozlazłych, przaśnych komedii. Z drugiej strony dąży do pogłębienia psychologicznego wizerunku luźno naszkicowanych postaci, stara się budować poważniejszą atmosferę, jak w „Dzikich pszczołach” Bohdana Slamy. Tylko egzystencjalnej refleksji jest jak na lekarstwo.
Yuma, reż. Piotr Mularuk, prod. Polska, Czechy, 105 min