Dziecięcy, dość infantylny tytuł „Misiaczek” nie najlepiej oddaje całkiem poważne przesłanie efektownego debiutu fabularnego duńskiego reżysera Madsa Matthiesena. Dramat psychologiczny o kulturyście w średnim wieku, dla którego siłownia stanowi jedyną odskocznię od pustki i niepowodzeń w życiu osobistym, właściwie mógłby być dedykowany Darrenowi Aranofsky’emu. To pozbawiona demonizmu, lżejsza wersja „Czarnego łabędzia” z bohaterem żywcem przeniesionym z „Zapaśnika”. Pod górą mięśni przykrytą wężowatymi, odstraszającymi tatuażami grany przez Kim Kolda siłacz skrywa bardzo wrażliwą duszę, tak uzależnioną od złych emocji zazdrosnej, zaborczej matki, że nawet w wieku 39 lat musi udawać przed nią dziecko.
Film ukazuje moment zerwania tej toksycznej relacji poprzez próbę znalezienia odpowiedniej kandydatki na żonę. Temat nienowy, wręcz banalny. Można go było przedstawić z dystansem, w sposób przerysowany czy zabarwiony odrobiną ironii, autor jednak postawił na realistyczny, kameralny, wyciszony melodramat o spóźnionym dojrzewaniu i wyzwalaniu się z krępujących więzi rodzinnych, opowiadany jak najbardziej serio. Wygrał, bo ze stereotypowych sytuacji umiejętnie wydobył delikatne, nieoczywiste puenty, głównie zaskakując zachowaniem oraz osobowością bohatera: zadziwiająco potulnego idealisty poszukującego czułości i romantycznej miłości – przeciwieństwo potocznego wyobrażenia narcystycznie usposobionego atlety. „Misiaczka” nagrodzono za reżyserię w Sundance. Zwyciężył też w międzynarodowym festiwalu kina niezależnego Off Camera w Krakowie.
Misiaczek, reż. Mads Matthiesen, prod. Dania, 91 min