Wydaje się, że wystarczy postawić kamerę, posłuchać, co mówią skrzywdzone, poddawane wojskowej indoktrynacji dzieci, i temat gotowy. „Wiedźma wojny” Kanadyjczyka Kim Nguyena wyróżnia się na tym tle niezwykłym wyczuciem psychologicznego rysunku w opisie tragedii 12-letniej dziewczynki (Rachel Mwanza) porwanej i na siłę wcielonej do jednego z partyzanckich szwadronów śmierci. Dręczona poczuciem winy za to, że na rozkaz lokalnego watażki musiała zamordować swoich rodziców, nigdy nie zatraciła ludzkich odruchów i zdolności odróżniania dobra od zła. Po przejściu przez piekło dokonuje na ekranie przejmującej spowiedzi. Wspomina upokorzenia, gwałty, próby ucieczki, wymienia zbrodnie, których była świadkiem (oraz współsprawczynią), daje świadectwo nienawiści, której w potworny sposób doświadczyła, wątpiąc jednocześnie, czy kiedykolwiek będzie w stanie okazać miłość swemu nienarodzonemu jeszcze dziecku.
Kim Nguyen nie idzie w kierunku sensacyjnego reportażu z jądra ciemności. Nie interesuje go polityczno-socjologiczny kontekst. Nie ujawnia nawet, w jakim konkretnie kraju rozgrywa się akcja (zdjęcia kręcono w Kongu). Nadał dramatowi charakter magicznej, poetyckiej ballady, bolesnej skargi sumienia. W tej współczesnej wersji „Antygony” niewyobrażalne zbrodnie młodocianych zabójców i skutki barbarzyństwa oglądamy ich oczami, z ich perspektywy. Ta bliskość chyba najbardziej szokuje.
Wiedźma wojny, reż. Kim Nguyen, prod. Kanada, 90 min