A jednak nakręcony w Hollywood sensacyjny „Lot” Roberta Zemeckisa o wypadku wysłużonego 50-tonowego samolotu pasażerskiego, który na skutek serii usterek technicznych rozbił się pod Atlantą, ma na to niewielkie szanse. Główny nacisk pada w nim na rozterki moralne kapitana feralnej maszyny, który wykazał się nadzwyczajnymi umiejętnościami. Mimo niesprawnego systemu hydraulicznego, dwóch płonących silników i zahaczenia skrzydłem o wieżę kościelną, cudem udało mu się wylądować w terenie niezabudowanym, ratując przed pewną śmiercią większość pasażerów (zginęło tylko sześć osób).
Media okrzyknęły go bohaterem narodowym, problem w tym, że kapitan był pijany i ten aspekt sprawy – nieprzestrzeganie procedur, złamanie wewnętrznych przepisów oraz naruszenie kodeksu zawodowego – Zemeckis drąży najmocniej. Narracja „Lotu” przypomina śledzenie przygotowań do nieuchronnego procesu sądowego. Film jest w gruncie rzeczy bardzo ciekawym, a chwilami nawet wzruszającym, choć szkicowanym grubą kreską, psychologicznym portretem uzależnionego od alkoholu człowieka, który nie tyle walczy o swoją reputację, co wszelkimi sposobami odsuwa od siebie myśl o chorobie. Dobre wrażenie robią aktorzy: Denzel Washington w roli przegranego życiowo pijaka, udającego przed światem pewnego siebie zawodowca, oraz odkrycie filmu, rudowłosa i piegowata Kelly Reilly, grająca prostytutkę i narkomankę o złotym sercu.
Lot, reż. Robert Zemeckis, prod. USA, 138 min