Obywatel skandalista
Recenzja filmu: "Prawdziwa historia króla skandali", reż. Michael Winterbottom
Paul Raymond zmienił londyńskie Soho w legendarną dzielnicę rozpusty i seksbiznesu. Zaczynał od kopiowania kiczowatych rewii z gołymi paniami z paryskiego Moulin Rouge, aby później stać się wydawcą popularnych, tandetnych, półpornograficznych pisemek. Miał fatalny gust, był hedonistą i playboyem, bezczelnością mało kto mu dorównywał, przede wszystkim jednak potrafił robić interesy. Z artystycznej miernoty awansował na potężnego magnata medialnego, jednego z najbogatszych ludzi na świecie.
Sukces przyciągał do niego prawdziwe sławy, z Beatlesami na czele, lecz stylizowana biografia jemu poświęcona, którą nakręcił Michael Winterbottom, krąży wokół kłopotów rodzinnych i prywatności Raymonda. Koncentrując się zwłaszcza na jego relacji z ambitną, lecz nieutalentowaną córką, której nie umiał pomóc w zrobieniu piosenkarskiej kariery. Mimo żałosnego zachowania, rozlicznych wad i niełatwego charakteru bohatera reżyser ma do niego dość ciepły stosunek. Grający go Steve Coogan też dokłada swoje, co paradoksalnie nie wychodzi filmowi na dobre. Zamiast gorzkiej spowiedzi bogacza albo ironicznego wspomnienia grzechów epoki kontestacji, „Prawdziwa historia króla skandali” przypomina nostalgiczną opowieść o stracie, nieudanych małżeństwach i miłości do pieniędzy, zawieszoną gdzieś pomiędzy „Obywatelem Kanem” a „Skandalistą Larrym Flyntem”.
Prawdziwa historia króla skandali, reż. Michael Winterbottom, prod. Wielka Brytania/USA, 101 min