Po błyskotliwym debiucie science fiction „Dystrykt 9”, w którym krytyka dopatrywała się zaskakującej metafory segregacji rasowej i apartheidu, Neill Blomkamp otrzymał szansę zrealizowania kolejnej superprodukcji. Bez kosmitów, za to z jeszcze większym rozmachem i ideologicznie schematyczną fabułą, osadzoną w samym sercu Hollywood w 2154 r. „Elizjum” jest również antyutopią, lecz opowiedzianą w komiksowo-przygodowej konwencji kina akcji, z odniesieniami do „Metropolis”, „RoboCopa”, „Iron Mana” i Orwella. Ukazuje koszmarną wizję świata przyszłości, w którym króluje niesprawiedliwość i wyzysk. Na stacji orbitalnej, w niewielkiej odległości od Ziemi, żyje w luksusie i oderwaniu od rzeczywistości bogata klasa próżniaków. Jej interesów broni pozbawiona empatii przebiegła przedstawicielka planetarnego rządu (Jodie Foster). Natomiast na spieczonym słońcem ziemskim padole, przypominającym obóz koncentracyjny, wykorzystywani są do ciężkich robót fizycznych dobrzy, pogrążeni w nędzy i chorobach zwykli ludzie.
Jaskrawość tego podziału, zwiastująca wybuch społecznego gniewu, stanowi czytelne ostrzeżenie dla rządu Obamy przed niezadowoleniem milionów imigrantów upominających się o swoje prawa. Matt Damon w roli ofiarnego rebelianta robi wszystko, aby nie powtarzać chwytów agenta Bourne’a. Foster scenarzyści nie pozostawili wielkiego pola do popisu. „Elizjum” to Pogonie, wybuchy i spektakularne efekty specjalne są tu tylko przykrywką do prawienia komunałów.
Elizjum, reż. Neill Blomkamp, prod. USA, 110 min