Dziwić się można co najwyżej, dlaczego „Tajemnica Filomeny” nie wygrała wcześniej weneckiego festiwalu, gdzie zignorowano niezwykłe dokonanie Brytyjczyka. Judi Dench, znana wszystkim jako M z serii o Bondzie, zagrała tu popisową rolę: nieufnej, głęboko skrzywdzonej przez Kościół katolicki Irlandki, która po 50 latach stara się odnaleźć swoje dziecko. Filomena Lee jako nastolatka zaszła przypadkowo w ciążę (nikt nie uświadomił jej konsekwencji uprawiania seksu). Hańbę miała odpokutować, pracując fizycznie w Opactwie Roscrea, skąd zakonnice sprzedały jej synka do adopcji amerykańskiemu małżeństwu. Historia jest autentyczna, a los Filomeny dzieliły tysiące dziewczyn.
Z trawionej wyrzutami sumienia nieszczęśliwej matki Dench przeistacza się w asertywną, lecz pogodzoną z losem kobietę, zupełnie niezdolną do zemsty i wymierzenia kary swoim winowajcom. Prostymi środkami aktorka znakomicie oddaje cichą, pokorną religijność bohaterki, gotowej wybaczyć, że złamano jej życie. Frears konfrontuje godną podziwu chrześcijańską postawę Filomeny z dogmatyzmem i surowością sióstr. Z drugiej strony – z poczuciem humoru, sarkazmem intelektualisty i dziennikarza (Steve Coogan), który pisząc o niej książkę, nie kryje swojej niechęci do Kościoła. Imponuje zniuansowane, nieoczywiste spojrzenie na relacje dzieci–rodzice, wiarę, zmiany obyczajowe, a także różnice między Starą Europą i Nowym Światem, oferującymi zupełnie inne możliwości rozwoju i samorealizacji.
Tajemnica Filomeny, reż. Stephen Frears, prod. USA, Francja, Wielka Brytania, 98 min