W surrealistycznym dramacie „Borgman” Alexa van Warmerdana (wciąż na ekranach) tajemniczy leśni ludzie urządzają krwawą łaźnię obrzydliwie bogatym przedstawicielom holenderskiej klasy średniej. W thrillerze „Funny Games” Michaela Haneke dobrze wychowane nastolatki zabawiają się w białych rękawiczkach w egzekucję bogu ducha winnych Austriaków. Pół wieku temu na podobnym pomyśle – człowiek znikąd dokonuje symbolicznego gwałtu na świętej instytucji rodziny – oparł słynny „Teoremat” Pier Paolo Pasolini. Z tego mniej więcej kręgu wywodzi się „Hardkor disko”, buntowniczy manifest wymierzony w mieszczańską stabilizację i obłudę polskich dorobkiewiczów drugiej dekady XXI w.
Dwudziestoparoletni chłopak z nożem w plecaku (Marcin Kowalczyk) wymierza sprawiedliwość nowobogackiemu małżeństwu architekta i scenografki, które zamieniło ambicje artystyczne w imperatyw zarabiania i wydawania kasy. Metodycznie, z zimną krwią, napawając się bólem i cierpieniem znienawidzonych burżujów mieszkających w sterylnym apartamencie z widokiem na Pałac Kultury, wywozi ich z miasta, a następnie zabija na łonie natury. Prowokacja, którą serwuje debiutujący w roli reżysera aktor Krzysztof Skonieczny, autor wielu popularnych teledysków (m.in. do piosenek śpiewanych przez Dorotę Masłowską), polega na zimnej obserwacji poczynań anonimowego mordercy, bez zaprzątania sobie głowy psychologią. Przemawiać ma surowy, niepokojący obraz podkreślający paranoję i wyobcowanie współczesnego świata. Widz nieprzyzwyczajony do operowania tak wielkim skrótem będzie miał trudności z przebiciem się do ukrytej warstwy znaczeń, co nie znaczy, że Skonieczny ma coś ważnego do powiedzenia o Polsce i Polakach. Jeśli „Hardkor disko” zaskakuje, to – poza dość ciekawą formą i niespodziewanie poważną tonacją – próbą przypisania pokoleniu dzisiejszych młodych gniewnych frustracji i niezadowolenia ich rodziców.
Hardkor disko, reż. Krzysztof Skonieczny, prod. Polska, 85 min