Bojaźń i drżenie
Recenzja filmu: „Noe: Wybrany przez Boga”, reż. Darren Aronofsky
Cóż Hollywood może wycisnąć ze starotestamentowego mitu o zniszczeniu świata i budowie arki Noego? Film katastroficzny? Proekologiczną reklamówkę? Kino akcji o supermanie ratującym ludzkość przed zemstą Boga? Darren Aronofsky wydał najpierw komiks, a następnie na jego podstawie nakręcił wysokobudżetowe widowisko dla dzieci. Familijny film fantasy z kamiennymi potworami, opisem stworzenia, potopem i wieloma innymi atrakcjami. O tym, jak starszy pan o imieniu Noe pomaga Stwórcy dokonać dzieła zniszczenia, pod wpływem miłosierdzia zmienia jednak zdanie. Reżyser dostrzegł w bohaterze (Russell Crowe trzyma się nieźle, na biblijne 600 lat nie wygląda) refleks Abrahama składającego w ofierze pierworodnego i to chyba najciekawszy pod względem dramaturgicznym pomysł. Baśń nabiera mrocznego, chciałoby się rzec egzystencjalnego kolorytu, niestety, do Kierkegaarda droga daleka. Bóg w filmie Aronofsky’ego realizuje w milczeniu swój apokaliptyczny plan, dowodząc, że jest mściwym, okrutnym, niekonsekwentnym, a nawet głupim demiurgiem, który przerzuca całą winę na człowieka, nie dostrzegając zła, które sam czyni. Ma w nosie cierpienie i upiera się, że przyroda to raj. Kicz? Niech będzie, że ambitna porażka.
Noe: Wybrany przez Boga, reż. Darren Aronofsky, prod. USA, 139 min