Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Film

Oh Baby Doll

Recenzja filmu: „Idol”, reż. Dan Fogelman

Al Pacino przerysowuje showmańskie grepsy głównego bohatera, tandetnego wokalisty. Al Pacino przerysowuje showmańskie grepsy głównego bohatera, tandetnego wokalisty. Monolith Films / materiały prasowe
Film o nawróconym grzeszniku uświadamiającym sobie, że życie to wartości rodzinne i ciepła woda w kranie.

Kim byłby Bob Dylan, gdyby zamiast barda kontrkultury zaczął karierę popularnego wokalisty grającego i śpiewającego rockową tandetę? Zapewne kimś takim, jak Al Pacino w wakacyjnej komedii obyczajowej „Idol” o bajecznie bogatym księciu estradowego kiczu, rozpoczynającego światowe tournée z zestawem żelaznych przebojów nuconych przez małolatów oraz zakochane w nim gospodynie domowe i babcie. Miarą artystycznego upadku piosenkarza jest wykonywana przez niego koszmarna, wpadająca w ucho piosenka „Oh Baby Doll”. Słuchając jej, ma się ochotę spalić ze wstydu albo natychmiast wyłączyć dźwięk. W roli wypalonego rutyniarza Pacino przerysowuje jego narcystyczne, mechanicznie powtarzane showmańskie grepsy, od czego robi się niedobrze. Cała zabawa polega jednak na obserwacji „duchowego przebudzenia” podstarzałego hedonisty, kobieciarza, alkoholika i narkomana, który nagle za sprawą pamiątkowego listu, ofiarowanego mu na urodziny przez producenta, postanawia wrócić do korzeni. List, którego nigdy na oczy wcześniej nie widział, pełen pochwał i wiary w początkującego wykonawcę, napisał do niego niegdyś John Lennon.

Idol, reż. Dan Fogelman, prod. USA, 105 min

Polityka 27.2015 (3016) z dnia 30.06.2015; Afisz. Premiery; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Oh Baby Doll"
Reklama