Rasistowska banda
Recenzja filmu: „Nienawistna ósemka”, reż. Quentin Tarantino
Jeśli branżowy „The Hollywood Reporter” zachwala nowy western Quentina Tarantino jako zręczną kombinację klasycznego „Dyliżansu” Johna Forda, kultowego kryminału „I nie było już nikogo” Agathy Christie oraz jednoaktówki „Bez wyjścia” paryskiego egzystencjalisty Jeana-Paula Sartre’a, to chyba trudno o lepszą rekomendację. I rzeczywiście „Nienawistną ósemkę” ogląda się jak dowcipną, choć nieco nużącą, podróż po mainstreamowych gatunkach – z horrorem włącznie – zakończoną skokiem w postmodernistyczną czeluść, gdzie czają się pytania natury, by tak rzec, historyczno-prawno-filozoficznej. Ponieważ choćby pobieżna próba streszczenia krwawej fabuły spotkałaby się z masowym potępieniem, ograniczę się do stwierdzenia, że i tak cokolwiek by się na jej temat napisało, musiałoby zdradzić przewrotny sens mrocznej zabawy. Dość powiedzieć, że cała ósemka tytułowych kowbojów reprezentuje zdecydowanie ciemną stronę mocy, mimo iż niektórzy z nich uważają się za ostoję porządku, moralności i amerykańskiej demokracji.
Nienawistna ósemka, reż. Quentin Tarantino, prod. USA, 167 min