Filmowa moda na tematykę transgenderową właśnie się rozkręca, niestety dla pewnej części widowni (nie tylko w Polsce) wciąż chyba okazuje się zbyt trudnym wyzwaniem. Mocno reklamowana, z poważnymi szansami na Oscary „Dziewczyna z portretu” (kilka nominacji, w tym dla aktorów) wygląda z pozoru niewinnie. Utrzymana w tonacji kostiumowego widowiska z życia duńskiej bohemy z początku XX w., przedstawia losy transpłciowej kobiety, która jako pierwsza przyznała się publicznie do operacji zmiany płci. Jej przemiana wywołała w latach 30. falę spekulacji oraz burzliwych dyskusji o leczeniu zaburzeń psychicznych, granicach wolności, definicji płci i tożsamości, torując drogę współczesnemu podejściu do seksualności człowieka.
Jak przystało na historię o pionierach, film Toma Hoopera („Jak zostać królem”) skupia się na jednym podstawowym wątku. Śledzi skomplikowany proces odkrywania uwięzionej w męskim ciele kobiecości. Narracja rozwija się ociężale niczym w klasycznym romansie, a wigoru nabiera dopiero od połowy, gdy w pełni ujawnia się małżeński dramat Einara i Gerdy Wegenerów – szczęśliwej pary malarzy, która mimo szokującego pragnienia Einara do samego końca się wspiera. Niewątpliwie pytania o sens tego związku i jego podstawy należą do najbardziej frapujących. Lili Elbę, która urodziła się jako Einar Wegener, gra bardzo subtelnie Eddie Redmayne, partneruje mu, tworząc równie zagadkową postać, urodziwa Alicia Vikander („Ex Machina”).
Dziewczyna z portretu, reż. Tom Hooper, prod. USA, Wielka Brytania, Niemcy, 120 min