Podczas gdy zarządzany przez Disneya Marvel kontynuuje triumfalny przemarsz przez kina na całym świecie (najnowszy film z serii, „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”, zarobił ponad 1,1 mld dolarów), jego komiksowy konkurent, DC Comics, wciąż szuka swojego przepisu na wielkoekranowy sukces. Wprawdzie święcili triumfy dzięki trylogii o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana, próby zbudowania własnego uniwersum, na wzór Kinowego Uniwersum Marvela, na chwilę obecną jednak rozczarowują.
Najnowszy obraz ze świata Mrocznego Rycerza i Supermana, „Legion samobójców”, wprowadza nowe postacie i świeże podejście do tematu superbohaterów, nie będzie jednak rewolucją, na jaką czekali fani rozczarowani „Człowiekiem ze stali”, a zwłaszcza „Batmanem v Supermanem: Świtem sprawiedliwości”.
David Ayer, świeżo po sukcesie, jakim była „Furia” z Bradem Pittem, otrzymał zadanie przeniesienia na ekran komiksu, którego bohaterami byli nie szlachetni herosi, a mordercy, psychopaci, potwory i szaleńcy. Tytułowy Legion samobójców, znany też jako Suicide Squad, to zbieranina łotrów o szczególnych zdolnościach, których rząd amerykański zmusza do współpracy i wysyła na beznadziejne misje (stąd nazwa) – jeżeli zginą, nikt nie będzie po nich płakał, a jeżeli przeżyją i się spiszą, mogą liczyć na skrócenie wyroku o kilka lat (przy czym niektórzy odsiadują potrójne dożywocie). Tych postaci dotychczas na wielkim ekranie nie widzieliśmy, większość zresztą pozostaje anonimowa nawet dla sporej części fanów komiksów, przy czym wyjątkiem jest tu Harley Quinn, czyli szalona ukochana Jokera, najbardziej rozpoznawalnego z przeciwników Batmana.
I Batman, i Joker zresztą w filmie się pojawiają, choć pierwszy na ledwie kilka minut, drugi na w sumie może kilkanaście, głównie w retrospekcjach wprowadzających postać Quinn.