Aladyn w supermarkecie
Recenzja filmu: „Nowe przygody Aladyna”, reż. Arthur Benzaquen
Drogie dzieci, kiedy film się zaczyna, możecie mieć wrażenie, że pomyliłyście sale kinowe, ale proszę, nie wychodźcie – za chwilę pojawi się na ekranie Aladyn i całe towarzystwo, z sułtanem, dżinem i piękną księżniczką włącznie. W prologu mamy natomiast scenki z supermarketu w okresie przedświątecznym i dwóch cwaniaczków w rolach disneyowskich Mikołajów. Przez przypadek jeden z nich znalazł się w kąciku dla dzieci – są takie we współczesnych sezamach – które nudząc się w oczekiwaniu na robiących zakupy rodziców, domagają się od niego bajki. Wprawdzie niektóre wolałyby Śnieżkę, ale Mikołaj najprawdopodobniej więcej zapamiętał z opowieści o Aladynie. Więcej nie znaczy, że dużo. Nie jest to narracja płynna, słuchacze mu przerywają, on sam najchętniej skończyłby występ, lecz szef piętra grozi zwolnieniem, więc dalej opowiada, coraz bardziej improwizując. W każdym razie nie jest to kanoniczna historia Aladyna znana z „Baśni tysiąca i jednej nocy”, ale kino dziecięce już od dawna swobodnie traktuje arcydzieła literatury.
Francuski reżyser Arthur Benzaquen dba przede wszystkim o tempo akcji, równomiernie rozdziela gagi, słusznie oczekując wybuchów wesołości na widowni. Trudno się dziwić, że przy takim założeniu ginie poezja oryginału. Polska wersja dialogowa jest dokładnie taka sama jak od lat w filmach dla najmłodszych: słyszymy więc współczesną zbitkę popkulturową, nawijki, laski itp., a żeby było jeszcze śmieszniej, wspomina się nawet ludzi gorszego sortu. Rodzicom też się coś należy, w końcu płacą za bilety.
Nowe przygody Aladyna, reż. Arthur Benzaquen, prod. Belgia/Francja, 107 min