Marcinowi Dorocińskiemu gościnny występ w duńskiej komedii kryminalnej „Małżeńskie porachunki” ujmy nie przynosi, ale niewątpliwie film należy do tych, o których szybko się zapomina. Duńczykom łatwiej się w nim będzie odnaleźć, gdyż stanowi parodię zjawiska zwanego hygge, czyli uprawianej w ich kraju modnej filozofii życia, której zazdrości im świat. Polega ona na afirmacji wszystkiego, co wprawia w dobry nastrój, daje relaks i prowadzi do szczęścia. W Polsce wiedza o hygge dopiero się upowszechnia, więc dla niektórych widzów nieznajomość kontekstu może stanowić przeszkodę w wyłapaniu co zabawniejszych smaczków. Bohaterami są wyjątkowo tępi i pozbawieni empatii, zwłaszcza w sprawach męsko-damskich, prowincjonalni przedsiębiorcy budowlani, którzy nie potrafią zaspokoić wybujałych apetytów seksualnych swoich wymagających żon. Taka duńska odmiana „Głupiego i głupszego”. Skąpi, zakompleksieni, źle znoszący swoje upokorzenie panowie decydują się wynająć zabójcę ze Wschodu, który szybko i sprawnie wybawi ich z kłopotu. W tej właśnie roli wkracza na ekran nasz gwiazdor.
Dla Dorocińskiego nie była to szczególnie wymagająca rola. Gra wytatuowanego, wiecznie pijanego ruskiego zbója, bez wahania wysyłającego na tamten świat każdego, kto wejdzie mu w drogę. Naszkicowany grubą krechą stereotyp zostaje przez aktora wzmocniony eksportową słowiańszczyzną, czyli szczerością spolegliwego mordercy, prostego chłopa o złotym sercu, który bardzo się dziwi, a nawet przejmuje tym, że opływające w dostatek zachodnie pary nie potrafią się ze sobą dogadywać. Kiler psychoanalityk, pięknie kaleczący język angielski, to główna broń komediowa Dorocińskiego, którego siedem lat temu widzieliśmy w zupełnie innym wcieleniu, również w duńskim dramacie psychologicznym „Kobieta, która pragnęła mężczyzny” Pera Fly. Obiecujący początek coraz śmielej rozpychającego się na europejskim rynku Polaka.
Małżeńskie porachunki (Dræberne fra Nibe), reż. Ole Bornedal, prod. Dania, 2017, 90 min