Wielbiciele serialu kryminalnego „Mały Quinquin” Bruno Dumonta, oglądając jego najnowsze dzieło „Ma Loute” – surrealistyczno-operetkowy ni to horror, ni to antyromans – doszukają się zapewne wielu podobieństw. Francuski reżyser świetnie się poczuł w roli satyryka i wizjonera operującego czarnym humorem, żonglującego martwymi konwencjami, które układają się w zabawny, choć czasami nudnawy pastiszowy kalejdoskop. Tym razem jednak ta układanka absurdalnie udziwnionych scen tworzy mieszankę wybuchową rozsadzającą nie sam gatunek, tylko dobrze zakonserwowany mit o upadku ancien régime’u.
Co prawda rzecz dzieje się nie w czasach rewolucji francuskiej, tylko na początku XX w. w chłodnych, nadmorskich okolicach Calais, niemniej od początku wiadomo, że to odbicie w krzywym zwierciadle. Zdegenerowaną arystokrację parodiują francuskie gwiazdy: Fabrice Luchini, Juliette Binoche, Valeria Bruni Tedeschi, Jean-Luc Vincent, a nienawidzący ich lud charakterystyczni aktorzy amatorzy. Jedni i drudzy wyglądają na mocno stukniętych.
Martwe wody (Ma Loute), reż. Bruno Dumont, prod. Francja, Niemcy, 122 min