Czarujące połączenie komedii i dramatu wojennego, zrealizowane lekką ręką przez Lone Scherfig („Była sobie dziewczyna”). O tym, że trzeba było obowiązkowego poboru do wojska, by kobiety dostały szansę pisania dla filmowych produkcji brytyjskiego ministerstwa propagandy. A przy okazji dla 30 mln Brytyjczyków, którzy co tydzień chodzili w czasie drugiej wojny światowej do kina. Gemma Arterton w inteligentny, zdystansowany sposób gra scenarzystkę Catrin Cole, postać opartą na życiorysie pionierki Diany Morgan. Za niższą stawkę niż jej koledzy (i przy braku wzmianki w napisach końcowych) wystukuje na maszynie „slop”, czyli wiarygodnie brzmiące dialogi dla aktorek. Odkrywa, że historia, jaką ma opisać w scenariuszu – o bliźniaczkach, które popłynęły łodzią ojca ratować żołnierzy z Dunkierki – nie była w rzeczywistości zbyt heroiczna. Postanawia więc, razem ze współscenarzystą Tomem Buckleyem (Sam Claflin), wykreować z niej opowieść prawdziwie chwytającą za serce. Aktor Ambrose Hilliard (bardzo zabawny, kradnący sceny Bill Nighy) dowiaduje się od swojego agenta (Eddie Marsan), że ma szansę w produkcji zagrać już tylko pijanego wuja bliźniaczek i żeby przyjął to spokojnie, bo „każdy ma swoją rolę do spełnienia w walce z Hitlerem”. Stojąc na planie za wielką szklaną szybą, na której wymalowane są miniaturowe łodzie i żołnierze, psuje ujęcie ewakuacji z plaży wojsk brytyjskich. Scherfig w „Zwyczajnej dziewczynie” z lubością pokazuje też dawne techniki montażu dźwięku i obrazu. Wyszła z tego przyjemna opowieść szkatułkowa, film w filmie.
Zwyczajna dziewczyna (Their Finest), reż. Lone Scherfig, prod. Wielka Brytania, 2016, 110 min