Podróż w miejscu
Recenzja filmu: „Marsz pingwinów 2: Przygoda na krańcu świata (L’Empereur)”, reż. Luc Jacquet
Ujęcia podwodne z Antarktydy są tu spektakularne. Największe i najwytrwalsze ze wszystkich pingwinów – pingwiny cesarskie, choć niezgrabne na lodzie i cudem wytrzymujące w polarnej zimnicy, pod wodą rozkręcają się jak kulki odbijane we fliperach. Rejestrują to dla „Marszu pingwinów 2: Przygody na krańcu świata” mocne kamery podwodne i czułe mikrofony. Jednak wrażenie ma wzmocnić jeszcze przypisująca pingwinom ludzkie cechy narracja – w wodzie są euforyczne i pełne nadziei, a z tej podbitej dodatkowo orkiestrową ścieżką dźwiękową afirmacji życia reżyser Luc Jacquet nie rezygnuje. W końcu pierwsza część tego najbardziej pozytywnego i bombastycznego z dokumentów o zwierzętach przyniosła mu jednego Oscara i 127 mln dol. zysku. Część druga, zrealizowana po 11 latach, nie wnosi nic ponad nowe możliwości kamery, więc tym bardziej zaskakuje, że Jacquet w ogóle nie chce zauważyć w niej wątku globalnego ocieplenia. Choć z badań polarnych naukowców wyraźnie wynika, że w ciągu stu lat wywołane topnieniem lądolodu zmiany środowiska naturalnego negatywnie wpłyną na życie wszystkich pingwinów. Brakuje tu więc Davida Attenborough, który w mądry sposób skomentowałby te piękne ujęcia. I wyciszył orkiestrę.
Marsz pingwinów 2: Przygoda na krańcu świata (L’Empereur), reż. Luc Jacquet, prod. Francja 2017, 84 min